wtorek, 13 maja 2014

Rozdział 10

Oceniamy swoje otoczenie negatywnie, choć sami pragniemy być oceniani jak najlepiej.
- Mój pępek ma własną duszę! - wrzasnęła Avery, skacząc po kanapie.
Niall i Louis zasłonili twarz rękami, nie chcieli, by ktokolwiek widział ich łzy. Trudno było złapać im oddech, śmiech przejął panowanie nad ich ciałami.
Dziewczyna zeskoczyła z kanapy i podbiegła do Zayna, rzucając mu się w ramiona.
- Zbudujmy wodospad. - powiedziała szybko, uśmiechając się szeroko.
Mulat parsknął śmiechem, opuszczając głowę w dół.
- Jak chcesz zbud...
- No dawaj. Wiesz ile hajsu dostaniemy za coś takiego? - mówiła z podekscytowaniem.
Zayn znów się zaśmiał i popatrzył na nią z powagą.
- Avery, uspokój się. Jadłaś coś? - zapytał, kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Nie, a co, nakarmisz mnie?
Brunet westchnął, patrząc w jej niebieskie, błyszczące oczy. Miał ochotę rozbiec się i uderzyć głową w ścianę, bo przez niego ona doprowadziła się do takiego stanu. Głupota ludzka przychodzi do człowieka w najmniej odpowiednich momentach.
A ona patrzyła na niego jakby był najbardziej interesującą rzeczą na całej ziemi. Jakby dotykając go, dotykała spełnień swoich marzeń. I zalewało ją uczucie spokoju i przyjemności, kiedy złapała go za przedramię i uśmiechnęła się. Niby pocieszająco, bo wiedziała, że martwi się jej stanem, ale też w podziękowaniu za troskę.
Spuściła wzrok na swoje stopy, a uśmiech z jej twarzy zniknął.
- Bo wiesz... jak budować wodospad to tylko z tobą... - wyszeptała cichutko.
Brzmiało to jak wyznanie miłości i lojalności do końca życia. Jak obietnica troski i opiekowania się drugą osobą. Brzmiało to jak wyróżnienie największe ze wszystkich wyróżnień.
Uniosła głowę i spotkało ją zszokowane spojrzenie Zayna.
A jej oczy błyszczały jeszcze bardziej.

Harry przeklął pod nosem i szybko wstał z krzesła, rozglądając się za dziewczyną. Akurat znikała za rogiem kawiarni. Rzucił banknot na blat obok wazonu z kwiatami. Zerwał się i ruszył natychmiast, zwinnie omijając krzesła i stoliki. Wybiegł z lokalu i zobaczył, jak Courtney stoi na krawężniku, wzywając taksówkę. Żółty samochód akurat się zatrzymywał. Puścił się biegiem.
- Court! - krzyknął, ale dziewczyna już otwierała drzwi.
Przyspieszył, robiąc już ostatnie kroki i zatrzasnął samochód przed nosem brunetki.
- Co ty robisz?! - warknęła, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
- Poczekaj, po co się tak zaraz denerwujesz? Nie ma potrzeby, żebyś jechała taksówką, zawiozę cię. - powiedział i chwycił ją za nadgarstek, chcąc przyciągnąć ją do siebie.
Dziewczyna jednak stawiała opór.
- Ja nie chcę, żebyś mnie zawoził. - rzuciła lodowatym tonem.
- A ja nie chcę, żebyś mi teraz wymyślała. Chodź. - znów ją pociągnął, tym razem mocniej.
- Harry, daj mi spokój, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. - zaparła się nogami, wyrywając swoją rękę.
Chłopak zwrócił się w jej stronę całym ciałem, górując nad nią, rzucając cień. Zbliżył się, nachylił się ku niej. Minę miał kamienną. 
Jego dłoń dotknęła jej przedramienia i powoli zjeżdżając, splotła razem ich palce.
- Trochę już na to za późno. - powiedział cicho, otulając swoim miętowym zapachem jej twarz.
Zamurowało ją.
Chłopak machnął w stronę taksówkarza, dając mu znak, że może jechać.
Zacieśnił ich uścisk i ruszył, ciągnąc za sobą dziewczynę, jak małe dziecko, przedzierając się przez tłum.
- Nie przeszkadza mi to, że wróciłabym taksówką.
- Ale mi tak. - odciął się Harry.
- Niby dlaczego? - zapytała głośniej.
Styles zatrzymał się z niewiarygodną szybkością i przyparł ją do szklanej ściany jakiegoś sklepu.
- Bo zależy mi, żebyś wróciła bezpiecznie do domu. Bo to komuś obiecałem. A ja swoich obietnic dotrzymuję. - mówił szybko, nie odrywając swoich oczu od oczu Court. Jego twarz była tak blisko... - A wałęsanie się samej po Atlancie to jak wejście do basenu rekinów z krwawiącą nogą. 
Powiedział do niej tonem, jak do małego dziecka. Odsunął się od niej trochę i chwilę czekał na jej reakcję. Dziewczyna spuściła wzrok i westchnęła. To wystarczyło, żeby móc stwierdzić, że się poddała. Pociągnął już lżej za jej nadgarstek i poprowadził ją do swojego samochodu.

Przed kawiarnią stał duży van z przyczepą, a przed nim kilku facetów ubranych w robocze ciuchy. Harry zaparkował na standardowym miejscu i łapiąc za klamkę, zerknął na Courtney. Ta wpatrywała się uważnym wzrokiem w mężczyzn.
- Kłócą się. - stwierdziła po chwili.
Chłopak przerzucił swoje spojrzenie przed wejście do lokalu. Rzeczywiście, jeden z robotników miał zaciśnięte pięści, a wujek Greg gorączkowo drapał się po skroni. Harry wyskoczył z auta i szybko powędrował do kłócącej się grupki. Za nim jak cień poszła Courtney.
- Nie tknę palcem niczego, dopóki nie dostanę swojej zaliczki. Umawialiśmy się na dzisiaj panie McFray. - rzucił niski, łysy robotnik.
Wujek już otwierał buzię...
- O co chodzi? W czym problem? - wtrącił się Harry, nonszalancko wkładając ręce do kieszeni spodni.
- Ten gość chciał, żebym odremontował mu lokal za darmo. - prychnął łysol. - Nie dostałem zaliczki, nawet na to nie pierdnę.
Styles zmarszczył czoło. Reprezentacja wysokiej kultury osobistej, nie ma co.
- Ile? - zapytał ostrym tonem.
- Co cię to obchodzi smarku? Jesteś tu kimś ważnym, czy jaka cholera? - robotnik zrobił krok w jego stronę z pełnym lekceważenia tonem.
- Ile? - zapytał ponownie przez zaciśnięte zęby, a reszta pracowników łypnęła na niego spod byka, gotowa bronić swego szefa.
- Tysiąc zaliczki. - odrzekł napuszony jak paw łysy facet.
- Ile za całość? - zapytał tracący już cierpliwość Harry.
Robotnik obejrzał się na swoich kumpli.
- Osiem tysięcy. - odpowiedział z cwanym uśmieszkiem.
Styles westchnął.
- Pojutrze dostanie pan wszystkie pieniądze. A teraz proszę stąd jechać, wasza pseudo ciężarówka psuje tutejszy klimat. - warknął Harry i odwrócił się na pięcie.
- Chwila! - krzyknął budowlaniec zanim chłopak zdążył odejść.
Harry odwrócił się w jego stronę i widać było, jak jego zirytowanie wzrasta.
- Chcę to mieć na papierze. - stwierdził arogancko.
Styles szybkim krokiem podszedł do łysego faceta i złapał go za kołnierz, cedząc to do miał do powiedzenia przez zęby.
- Albo zaraz pan stąd odjedzie i w poniedziałek grzecznie wstawi się na robotę, dostając całą stawkę, albo podziękuję pańskim usługom.
Na twarzy łysola wymalowało się przerażenie. Wzrok chłopaka był taki zimny, przeszywający. Jakby był pozbawionym uczuć tytanem, nieszczęśliwym od podszewki. Warknął pod nosem i puścił dużo niższego od siebie faceta z pogardą. Odwrócił się i wszedł do lokalu. Wujek Greg wciąż niespokojny, patrzył jak grupa robotników z niezadowolonymi minami pakuje się do dużego vana i odjeżdża. Wszedł do kawiarni razem z nieodzywającą się Courtney. 
- Oszalałeś? Skąd ja wezmę na pojutrze osiem tysięcy? Nie dostałem jeszcze pełnego odszkodowania, a do wtorku muszę zapłacić za meble, nie mam nawet...
- Spokojnie, powiedziałem, że dostanie to dostanie. Proszę się nie martwić. - powiedział spokojnym tonem Harry, wyciągając z kartonu zakurzoną, białą filiżankę. Spojrzał na Courtney i uniósł małe naczynie. - Chcesz kawy? - zapytał, wciąż stoicko spokojny.
Wujek Greg popatrzył na niego z niedowierzaniem. 
- Skąd weźmiesz na poniedziałek osiem tysięcy? To nie jest mały pieniądz, który można znaleźć na ulicy. 
Styles popatrzył na niego znaczącym wzrokiem i nie odpowiedział. Zamiast tego znów popatrzył na brunetkę.
- To chcesz czy nie?
Dziewczyna kiwnęła głową, nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Harry wyciągnął z kartonu drugą filiżankę i powędrował na zaplecze. Greg głośno westchnął.
- I tak jesteśmy z robotą jeden dzień w plecy, nie macie po co tu siedzieć. Możecie iść, resztę naczyń rozpakujemy w poniedziałek. - powiedział do Courtney i opadł na krzesło, wyciągając z teczki jakieś faktury.
Dziewczyna nic nie mówiąc, skierowała swoje kroki na zaplecze.
Harry stał do niej plecami, ale nawet ten widok był warty cichego westchnienia. Zajrzał przez ramię, słysząc jak wchodzi i delikatnie się do niej uśmiechnął. Z ekspresu zaczął kapać gorący napój.
- Mogę o coś zapytać? - odezwała się brunetka.
Harry w ciszy wziął filiżanki i usiadł na jednym z dwóch ocalonych krzeseł, kładąc je na stoliku. Gestem zaprosił Courtney, żeby do niego dołączyła. 
- Pytaj. - powiedział krótko gdy usiadła, nie spuszczając z niej wzroku.
Powoli zaczął sączyć swoją kawę.
- Skąd masz mój numer? - zapytała bezbarwnym tonem.
Chłopak uśmiechnął się zadziornie. Wewnątrz zdziwiony był, że po dzisiejszej sytuacji ona wciąż chce z nim rozmawiać. Wiedział, że to podchwytliwe pytanie, że brunetka chce, żeby w końcu przyznał się, że to nie on zniszczył kawiarnię, a numeru wcale nie ma ze skradzionej dokumentacji.
Bo tak uparcie wierzyła, że ma w sobie nieodkrytą jeszcze kopalnię dobra, ale tak dobrze chowa ją pod grubą warstwą gruzu.
Przez chwilę wpatrywał się w swoją filiżankę, a uśmiech z jego twarzy nigdzie nie znikał.
- Odpowiesz mi? - zniecierpliwiła się dziewczyna.
Harry powoli, machając swoimi zakręconymi rzęsami, podniósł na nią wzrok i bardzo wyraźnie i wiarygodnie powiedział:
- Załatwiłem sobie od Ethana.
Courtney szerzej otworzyła oczy, a na twarzy chłopaka namalował się jeszcze szerszy, zadziorny i cwany uśmieszek. To co powiedział, niby rozwiewało wszelkie wątpliwości co do jego winy, ale tak na prawdę zrodziło jeszcze więcej pytań.
Oczywiście w żadnym wypadku nie zabrzmiało to jak kłamstwo.
Brunetka już otwierała buzię, by zadać pytanie, które miała na czubku języka.
- A-a-a! - Harry pomachał jej szybko palcem przed nosem. - Nie zadawaj żadnych pytań. Mam serdecznie dość wywiadów z twojej strony na dzisiaj. - mruknął złośliwie i uniósł filiżankę do ust.
Courtney prychnęła i splotła ręce pod piersią. Przypomniała sobie o małym incydencie w Atlancie. Chłopak widząc jej minę miał ochotę parsknąć śmiechem.
- Ahh, jesteś obrażona? - zapytał, zalotnie się uśmiechając. - Oczekujesz przeprosin?
Dziewczyna spojrzała na niego ukradkiem, a w jej tęczówkach kryła się czysta odraza. Harry zaśmiał się cicho.
- Na prawdę cię nie lubię. - warknęła brunetka, sięgając po kawę.
- Na prawdę nie obchodzi mnie to, co do mnie czujesz. - odegrał się chłopak.
Widać, że dobrze bawił się swoim pokazem, którym tylko uświadamiał Courtney, że nie czuje nic poza miłością do motoryzacji, a serce ma z kamienia i najwyraźniej jest z tego dumny. Uświadamiał ją również, że szanse na jego odratowanie są nikłe, albo w ogóle już ich nie ma.
Dziewczyna westchnęła.
Czyli walka o niego samego będzie bardzo trudna i pełna przeszkód.
- Zastanawiam się tylko dlaczego udajesz kogoś, kim nie jesteś.
Harry nie był pewny czy się przesłyszał, dlatego uniósł głowę i zmarszczył czoło. Jej głos odbijał się od ścian jego uszu jak ping pong od stołu. Nie był pewien czy jego podświadomość powiedziała to jej głosem czy na prawdę te słowa należą do niej.
- Co? - zapytał skonsternowany.
- Słyszałeś mnie. - mruknęła, bawiąc się dłońmi.
On jeszcze bardziej zmarszczył czoło i wbił wzrok w jej brązowe, długie włosy, które tak bardzo mu się podobały.
- Nikogo nie udaję, po prostu nie do końca pokazuję siebie. A dlaczego, dowiesz się...
- W swoim czasie. Tak, słyszałam już kilka razy, że dowiem się czegoś w swoim czasie. - zaakcentowała ostatnie słowa, chociaż wszystko co powiedziała, powiedziała z wyrzutem.
Patrzyła prosto w jego zielone tęczówki, oczekując czegoś innego niż chamstwa. Jakiejś innej reakcji. Jakiejkolwiek.
- Oboje stwierdziliśmy, że musimy zacząć budować coś takiego, jak zaufanie. Sam tak powiedziałeś wczoraj wieczorem. Więc ja powiedziałam, że muszę chociaż trochę znać osobę, której chcę zaufać. A ty dalej milczysz na swój temat. Powiedziałeś mi tyle, ile sama zdążyłam wydedukować. Ciekawa jestem, kiedy ten mój czas nadejdzie. Bo wydaje mi się, że kiedy w końcu nadejdzie, może być troszeczkę za późno. - każde jej słowo brzmiało, jakby jej głos przesączony był jadowitością.
Nigdy nie posiadała takiej umiejętności, ale jak widać te kilka godzin spędzonych sam na sam z tą chodzącą górą cyniczności czegoś ją nauczyło.
Harry otworzył i zamknął buzię. Położył dłoń na stoliku i westchnął.
- Nie zrozumiesz. - mruknął.
- Oh, więc teraz gramy w tą grę? - prychnęła brunetka i wstała.
- Nie gramy w żadną grę. - warknął chłopak, patrząc na nią z pod byka.
Courtney machnęła na niego ręką.
- Ta, yhym. Wmawiaj sobie dalej. - sprzątnęła swoją filiżankę ze stołu i wrzuciła ją do zlewu.
Chłopak siedział bez ruchu, obserwował bacznie każdy jej ruch, oddychając głęboko. Odwróciła się w jego stronę, nie zbliżając się ani o krok.
- Wiesz co? Dość mam osoby, za którą się podajesz. Po co w ogóle tak kręcić? Nie włamałeś się do kawiarni, a winę bierzesz na siebie. Nie dajesz mi spokoju, cały czas musisz być przy moim boku jak jakiś pies, chociaż nie wiesz nic o mnie, ani ja o tobie. Grasz cynicznego bad boya, oczekując na milion kobiet w krótkich spódniczkach wokół siebie, a potem nagle robisz zwrot i udajesz, że cię to nic nie obchodzi. Później grasz uroczego chłopca z zajebiście seksownym akcentem, ślepo zakochanego w motorach, patrzysz na mnie tymi swoimi pięknymi, zielonymi oczami i nie wiem, czy czekasz aż ulegnę czy aż ucieknę, kusisz mnie tym swoim zapachem tajemniczości, grasz prawdziwego przyjaciela, wspierającego w trudnych chwilach i kurewsko dobrze ci to wychodzi. - wzięła głęboki oddech, widząc jak chłopak podnosi się ze swojego krzesła i idzie w jej stronę. - A na końcu robisz z siebie złośliwego dupka, i już nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. - jej ton na samym początku był kłótliwy i głośny, teraz natomiast mówiła cicho.
Harry był tak blisko niej, że powoli traciła oddech. Spróbowała się oddalić, ale jej plecy napotkały drewniany blat. Patrzyła na niego z dołu, obawiając się jego reakcji po swoim monologu, chociaż on wcale nie wyglądał groźnie.
W jego oczach widać było, że nie miał złych zamiarów. Uniósł powoli rękę i odgarnął jej długie włosy do tyłu.
- Zadam ci jedno pytanie i proszę, żebyś się nad nim dobrze zastanowiła. - powiedział wyraźnie, bawiąc się jej włosami.
Nie patrzył jej w oczy, chociaż ona tak uważnie śledziła jego. Był stoicko spokojny. Kiwnęła głową.
- Co byś wybrała? Udawać kogoś innego i być za to kochaną, czy być sobą, i zostać przez to znienawidzona?
Wciąż unikał jej oczu. Jego jedna dłoń zatopiona była w kosmykach jej włosów, a druga jeździła po jej ramieniu, to w górę, to w dół. Dziewczyna przegryzła wargę.
- Udawać kogoś innego, żeby być kochaną. - odpowiedziała po chwili.
Harry uniósł brwi w zdziwieniu i na krótką chwilę spojrzał jej w źrenice. Na chwilę, bo później jego wzrok znów uciekł.
- Aż tak zależy ci na opinii ludzi? - zapytał cicho.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Nie chciałabym rzucać złego światła na rodzinę. - powiedziała, a jej oczy powędrowały ścieżką od jego źrenic do szyi. Podobała jej się jego skóra. Wyglądała na gładką i miała nieodpartą ochotę jej dotknąć.
Ogarnij się Courtney.
Wdech i wydech.
Przecież nie dotkniesz go tak po prostu w szyję, to chore.
Harry pokręcił głową.
- Nie. Odpowiedz mi na to pytanie, biorąc pod uwagę taką sytuację, w której jesteś zdana tylko na siebie. - powiedział, a jego dłoń odpuściła bawienie się jej włosami. Jeździł teraz śmiertelnie powoli palcem po zgłębieniu jej szyi.
No tak, a jemu to można?
Courtney przestała się hamować i uniosła rękę. Zaczęła delikatnie badać palcem jego jabłko Adama.
- Ale chciałabym być kochana... - niemal wyszeptała.
- Chciałabyś być kochana za to kim nie jesteś? Czy to nie sztuczne? - zapytał i pochylił się nieznacznie.
Oł, robi się niebezpiecznie.
Brunetka wzruszyła ramionami. Podobało jej się, jak jego gardło wibruje, gdy coś mówi.
- Wytrzymała byś takie udawanie na dłuższą metę? - znów zapytał, a dziewczyna zatrzymała palec i spojrzała w jego oczy.
- Nie. - powiedziała lekko zachrypniętym głosem.
- Więc co byś w takim razie wybrała?
- Być sobą. Ale to niekoniecznie znaczy, że ludzie znienawidzili by mnie za to, jakim człowiekiem jestem. - powiedziała, pewna swoich słów.
Harry niemal niezauważalnie splótł ich palce i spojrzał jej w oczy, a po ciele obydwojga rozniosły się przyjemne dreszcze.
- Prawdopodobieństwo jest nikłe. Bo widzisz, Courtney, ja mam pewną teorię na ten temat. Uważam, że żeby ludzie cię pokochali, musisz zostać ich marionetką. Ludzie zawsze będą coś od ciebie chcieli, zawsze wystarczająco głęboko wejdą ci w dupę, a potem wytrą się o twoją twarz. Ja nigdy nie dałem im daleko zajść, bo to przeciwne moim zasadom. Dlatego ludzie mnie nie kochają. Bo nie byłem im podatny. Ale przynajmniej nikogo nie udaję.
Słuchała uważnie, chociaż jego poruszające się usta tak bardzo ją rozpraszały. Nie mogła nie wyczuć rosnącego napięcia między ich ciałami.
Oboje czuli jak jakaś dziwna substancja, jakby para, przenika przez ich skórę, trafia do żył, wtapia się w krew i funkcjonuje w ich organizmach perfekcyjnie.
Mówił tak spokojnie jakby bardzo zależało mu na tym, żeby przekazać swoją naukę. A ona natychmiast mu uwierzyła.
- Nie chcę nic od ciebie. Nie oczekuję od ciebie niczego. Nie zmuszam cię do niczego. To dlaczego jesteś wobec mnie taki... nieprzyjemny? - powiedziała po krótkiej chwili, wpatrując się w jego długie rzęsy.
Chłopak zmarszczył brwi.
- Nieprzyjemny?
- Istnieje dużo innych przymiotników, którymi mogłabym cię opisać, ale nie chcę cię obrażać. - na twarzy Courtney wymalował się dość cwany uśmiech i była zdumiona, że potrafi coś takiego.
Harry napawał się tym widokiem przez krótki moment, a następnie parsknął śmiechem, opuszczając głowę, gapiąc się w swoje buty.
- To dość trudne do wytłumaczenia.
Mówiąc to, spojrzał na nią spod swoich długich rzęs i uśmiechnął się w sposób, który trudno opisać. A serce Courtney zabiło szybciej.
Nastała chwila ciszy, podczas której obydwoje wpatrywali się sobie w oczy.
Nie mogła ocenić, czy kiedykolwiek widziała coś bardziej pięknego od jego zielonych tęczówek. Patrząc w nie, uczyła się jego charakteru i jak go zrozumieć, zinterpretować. Jego oczy ukazywały wszystko co, co tak pieczołowicie skrywał. Trudno było je rozszyfrować, ale wreszcie znalazła sposób, by poznawać go bez słów.
Harry złapał się za kieszeń i marszcząc brwi, wyciągnął z niej wibrujący telefon. Przyłożył słuchawkę do ucha i nagle uroczy chłopak z przed kilku chwil zniknął.
- Co? - warknął.
- Kiedy będziesz? - zapytał Spencer.
Styles westchnął i puścił dłoń Courtney.
- Zaraz. - powiedział, wypuszczając powietrze z płuc i przeczesał swoje włosy palcami.
- To się pospiesz, bo czekamy tylko na ciebie. - ponaglił go kuzyn, a on rozłączył połączenie i schował komórkę.
Głośno nabrał powietrza przez nos, próbując zniżyć swoje ciśnienie i spojrzał na wpatrującą się w niego dziewczynę.
- Muszę jechać. - oznajmił, chociaż dla niej było to już oczywiste.
Kiwnęła głową i odsunęła się od drewnianego blatu, który nadal wbijał jej się w plecy. Harry podszedł do stolika, wypił resztę swojej kawy i zgarnął kluczyki od auta do kieszeni. Zastanawiał się, co powinien powiedzieć... Nie lubił tej dziwnej, gęstej atmosfery niewiedzy jak się zachować. Ale jednocześnie nie mógł obejść się bez jej obecności, bez usłyszenia jej głosu, bez patrzenia na jej długie włosy. Chyba powoli wariował, i chociaż odrzucał wcześniej wszystkie myśli na jej temat, rzeczywistość dochodziła do niego ślimaczym tempem i nic nie mógł na to poradzić.
Włożył filiżankę do zlewu, obok którego stała dziewczyna i stanął bez ruchu. Miał kompletną pustkę w głowie. Marzył o tym, żeby to ona się odezwała.
- Co robisz jutro? - zapytała cicho.
Harry natychmiast odwrócił głowę w jej stronę. Nie mógł powstrzymać zadziornego uśmiechu. Podszedł do niej powoli, stosując idealnie taką samą odległość jak minuty temu.
Znów wtopił palce w jej włosach i badał uważnie całą jej twarz.
- Będę próbować cię złapać. - powiedział cicho z zadziornym uśmieszkiem.
Nachylił się ku niej i gdy wyczuł, że zadrżała, uśmiechnął się jeszcze bardziej. Położył swoje miękkie wargi na jej różowym policzku, a ona głośno wypuściła powietrze z ust. Odsunął się, a ona natychmiast otworzyła wcześniej zaciśnięte powieki. Nie chciała mu dać tej satysfakcji. Jednak z jego twarzy nie schodził ten jego firmowy uśmiech, za który mogłaby nawet zabić.
Mrugnął do niej okiem, odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia, zarzucając skórzaną kurtkę na ramię.
- Do zobaczenia, maleńka. - rzucił nonszalancko i wyszedł.
Courtney zaśmiała się w duchu i pokręciła głową.
W końcu zaczynała docierać do tego chłopaka.
______________________________________

Zero słów ode mnie, mam focha na blogera, bo nie chce mi zmienić mojego super hiper mega zajebistego nagłówka, jejć.
No nic eh... łapcie Harrego ;)

poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział 9

W tym rozdziale jedna mała zagadka zostaje rozwiązana, trzeba ją tylko zauważyć ;)

Czasami otwierasz oczy po przebudzeniu i chcesz, żeby ten dzień już się skończył. Czasami masz w sobie siłę, by robić wszystko pozytywnie. A czasami spada na twój żołądek ciężar dnia poprzedniego i krzywisz się na samą myśl o tym, że nie wszystko jest w porządku.
Dlatego pierwszym co zrobiła Courtney, było wzięcie długiej kąpieli w wannie. Pozbyła się ubrań i weszła do gorącej wody, nie reagując nawet drgnięciem. Nic nie czuła. Jej mózg skupiał się jedynie na wczorajszym problemie, który dziś również jest obecny. I będzie też jutro.
Oparła głowę na łokciu i westchnęła, kurcząc jedną nogę. Po kilku minutach bezczynnego siedzenia i wpatrywania się w białą powłokę wanny, wreszcie sięgnęła po żel. Umyła nogi, ręce i brzuch. Odłożyła butelkę i zanurzyła głowę, uprzednio biorąc głęboki oddech. Leżała przez chwilę bez ruchu, z zamkniętymi oczyma i napompowanymi policzkami. I tak jak jej całe ciało było zanurzone, tak jej mózg przepełniony był myślami na temat jej brata i sensu istnienia.
Każdego dnia ktoś śmieje ci się w twarz, więc jak Bóg może mówić, że jesteś wspaniały? A później karze cię za to, że nie kochasz bliźniego. Karze cię w różny sposób. Nawet jak ratujesz innym życie...
Może Ethan nie został ukarany? Zbyt duży natłok myśli, sprawił, że Courtney zabrakło oddechu w piersi. Wynurzyła się, głośno kaszląc. Przeklęła pod nosem.
No tak - to po prostu życie jest niesprawiedliwe, i nie ważne, jak bardzo starasz się tak nie myśleć - ktoś lub coś zawsze zwiedzie cię na tę ścieżkę.
Po ponad godzinnej kąpieli, owinięta w ręcznik zeszła na dół, by coś zjeść. Otworzyła lodówkę i zaraz ją zamknęła. Nie miała na nic ochoty. Zawróciła z powrotem w stronę schodów i już robiła krok w ich stronę, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Odwróciła się i przez szybę zobaczyła bujne loki. Krew zaczęła szybciej krążyć w jej w żyłach. Zerwała się, prawie upuszczając ręcznik i otworzyła drzwi. Już otwierała usta, by zapytać co z Ethanem, gdy zorientowała, że to nie Styles przed nią stoi.
- Pani Beverand?
Mrugnęła kilka razy, by przyzwyczaić oczy do chwilowego przebłysku słońca. Dopiero wtedy ujrzała twarz.. listonosza. Nie, to chyba Harry... Chociaż... Nie widziała go tu wcześniej, chociaż wydał jej się dziwnie znajomy. Jakby widziała go kilka razy. Uśmiechał się przyjaźnie przez co zdała sobie sprawę, że w niczym nie przypomina Harrego. Oprócz włosów. Miał bardziej dziecięce rysy, szczęka nie była tak mocno widoczna, nos przypominał kulkę, a oczy małego chłopca.
Wyciągał do niej list, a gdy nie reagowała, tylko tępo wpatrywała się w jego twarz, zaczął się niezręcznie uśmiechać. Dziewczyna przełknęła ślinę.
- Mamy nie ma. - burknęła niewyraźnie.
- Oh, list jest zaadresowany do pani... Courtney. - stwierdził listonosz po zerknięciu na kopertę.
Brunetka zmarszczyła brwi.
- Od kiedy listonosze zanoszą pocztę bezpośrednio do adresata? Nawet tą nie poleconą? Skrzynka na listy wisi na płocie. - mruknęła, wlepiając wzrok w kopertę.
Odebrała ją od chłopaka, rzucając mu ostatnie spojrzenie.
- Dostałem specjalne polecenie. Musiałem upewnić się, że list zostanie dostarczony bezpośrednio. - powiedział, grzecznie kiwając głową.
Courtney ponownie zmarszczyła brwi, delikatnie przytrzymując kopertę. Wlepiła w nią wzrok, choć wiedziała, że w ten sposób nie dowie się co jest w środku.
- Od kogo jest? - zapytała, spoglądając na listonosza.
Wzruszył ramionami. Dlaczego miał ten przeklęty uśmiech przez cały czas!?
- Do widzenia. - powiedział grzecznie i odszedł, wyciągając po drodze telefon.
Courtney mruknęła pożegnanie pod nosem i weszła do domu, nie spuszczając wzroku z tajemniczego papierka.
Ruszyła szybko do pokoju i dopiero gdy usiadła na łóżku, zdała sobie sprawę, że miała na sobie tylko ręcznik.
Każdy facet myśli o jednym.
Skrzywiła się na tę myśl, ale zaraz na jej twarz znów wtargnęło zaciekawienie białym papierkiem. Obejrzała go dokładnie z każdej strony, pod światło, potrząsała nią.
Nie miała w sobie bomby, to na pewno. Westchnęła i sięgnęła po długą linijkę, by otworzyć kopertę.

Harry zatrzasnął za sobą drzwi i ruszył w stronę swojego samochodu, wyciągając po drodze kluczyki z wewnętrznej kieszeni kurtki. Słońce właśnie chowało się za gęste i ciemne chmury, sygnalizując, że niedługo zacznie padać.
Pogoda idealnie odzwierciedlała jego humor.
Szary.
Zachmurzony.
Pogmatwany.
Wyciągnął jakieś drobne z tylnej kieszeni ciasnych dżinsów i wrzucił je do puszki jakiegoś żebraka na parkingu przed sklepem.
- Schowaj się gdzieś, bo zaraz lunie. - mruknął do niego, otwierając drzwi samochodu.
Zanim klęczący mężczyzna z podartymi spodniami i koszulą zdążył chociażby uchylić usta, z których cuchnęło alkoholem nawiasem mówiąc, Harry odpalał już silnik swojego czarnego auta.
W mgnieniu oka znalazł się na obwodnicy Atlanty, mknąc w stronę Hapeville. Sięgnął dłonią do radia, by zagłuszyć nim myśli, ale wtedy jego telefon zaczął wibrować. Wyciągnął go z kieszeni i odebrał połączenie.
- Halo? - mruknął do słuchawki.
- Siema, dzwoniłeś do Marien co z Ethanem? - zapytał Spencer.
- Nie, a powinienem? - odpowiedział obojętnie.
- Stary, chłopak uratował ci, życie, rusz tą arogancką dupę. - warknął bejsbolista.
Harry zmarszczył czoło, wzdychając, a irytacja powoli podnosiła swój poziom.
- Tylko po to dzwonisz? Żeby dawać mi lekcje dobrego serca? - powiedział koleś, który dopiero co pomógł potrzebującemu.
Tak dużo paradoksalnych zdarzeń przemyka obok nas, niezauważalnie.
- Nie. Chciałem spytać za ile będziesz, bo mam kilka pytań.
Harry znów zmarszczył czoło.
- Jesteś jakimś redaktorem naczelnym The Times czy z policji? - zażartował, chociaż na jego twarzy nie pojawił się uśmiech.
Bronił siebie słabym żartem.
- Nie irytuj mnie. - słychać było, jak Spencer głośno wypuszcza powietrze z płuc.
- No muszę coś zrobić, nie wiem ile mi to zajmie. Nie możesz spytać już teraz? - Harry wywrócił oczami. - W ogóle o co ci chodzi?
- Prawdopodobnie wiem czyja to sprawka, tylko muszę wiedzieć, kto dał ci wczoraj tą torbę z pieniędzmi. Powinno być tylko pięć tysięcy, a jest siedem. Miałeś z kimś jakiś układ?
Chłopak z kręconymi włosami westchnął.
- Powiedzmy, że tak. Ale się z niego nie wywiązałem. Miałem przegrać, żeby wygrać piętnaście tysięcy. I wydaje mi się, że to był bezpośredni powód tego... ataku, czy jak tam to nazwiesz. - przełożył telefon do drugiej ręki i kontynuował. - Nie wiem co to był za koleś. Cały czas popierdzielał w kapturze, a po wyścigu rzucił mi torbę na kolana i sobie poszedł.
Przez chwilę obydwaj milczeli. Słychać było tylko głośne zastanawianie się Spencera poprzez jakieś dziwne mruczenie.
- Dobra, zrób to co masz do zrobienia i wracaj, obgadamy to w domu. - obwiesił chłopak po krótkiej chwili.
- Jasne. Narazie. - mruknął Harry i rozłączył połączenie.
Faktycznie sprawa była dziwna, ale nie miał głowy, by się nad nią zastanawiać. Miał ważniejsze sprawy do rozwiązania.
Zjechał z obwodnicy i wjechał do głównej części miasta. Po chwili już parkował auto obok zawalonej budki, pod którą stał niemal tydzień temu.
Jak ten czasu szybko zleciał.
Wyłączył silnik i zaczął wpatrywać się w to samo okno, którego tak pilnie strzegł owej nocy, dwa dni po jego przyjeździe. I tak jak tamtym, i tym razem brunetka siedziała na parapecie, wyciągnięta w jakąś treść.
Po dobrych pięciu minutach wyciągnął telefon i wybrał jej numer. Widział, jak szybko się zerwała, by dosięgnąć komórki. Wciąż ją widział, tyle że już nie siedziała, a stała. I była ... w samym ręczniku. Harry przełknął nerwowo ślinę i odwrócił wzrok.
- Halo? - usłyszał jej cichutki głosik.
- Jesteś w domu? - zapytał i miał ochotę natychmiast podnieść ten zawalony daszek tylko po to, by mógł ponownie zawalić się na jego ciało za taką głupotę, jaką palnął.
- No... - odpowiedziała a on znów pozwolił sobie zerknąć w stronę jej okna. Stała tyłem do niego, na całe szczęście.
- A otworzysz mi? - spytał, odpinając pas.
Usłyszał jak dziewczyna nerwowo połyka powietrze.
- J-jesteś na dole? - zająknęła się.
Nie mógł w to uwierzyć, przecież zawsze była pewna siebie, gdy z nią rozmawiał. O Jezusie.
Ale i tak zdusił w sobie chichot.
- No tak, jestem. - odpowiedział. Usłyszał jak głośno przełyka ślinę.
- Już idę. - powiedziała cicho i rozłączyła się.


Chłopak stał plecami do drzwi, więc gdy schodziła po schodach znów widziała tylko bujne loki. Zaśmiała się w duchu. Dwóch takich samych loczusiów w mieście. Oby nie dwóch takich samych dziwaków.
Po chwili jednak spoważniała, bo wiedziała, że chłopak ma dla niej ciekawe informacje.
Otworzyła drzwi i miała ochotę natychmiast przytulić się do jego ciepłych, umięśnionych pleców. Chłopak odwrócił się i najpierw szeroko otworzył oczy, a później szybko zakrył je dłonią.
- Courtney, nie testuj mnie.
Zorientowała się o co mu chodzi widząc jego zadziorny uśmieszek. Przewróciła oczami i pociągnęła go za rękę, by wszedł do środka. On uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Oł, już na wejściu tak ostro? - zaśmiał się krótko.
Zamknęła za nim drzwi i splotła ręce pod piersiami. On stał w bezruchu z zasłoniętymi oczami. Wiedział, że dziewczyna stoi za nim, dlatego odwrócił się i zerknął na nią ze szparki między palcami. Znów się zaśmiał, widząc jej podirytowany wyraz twarzy.
- Przecież żartowałem. - przewrócił oczami. - Jak się czujesz?
Tym pytaniem kompletnie zbił ją z tropu, tym bardziej, że jego mina z zadziornej i pewnej siebie, zmieniła się na pocieszającą i pełną troski.
A zamyślona Courtney sprzed godziny powróciła.
- Zabierzesz mnie do niego? - zapytała z nadzieją.
Harry uśmiechnął się łagodnie. Urzekł ją ten błysk prawdziwości w jego obliczu.
- Najpierw się ubierz. - skinął głową na biały ręcznik, którym była owinięta.
Oczywiście, jak każdy facet, zerknął tam i tu czy tu i tam. I oczywiście, jak każdemu facetowi to i tamto się spodobało.
- Tak. Już. Jasne... To... Idę. - mówiła nieskładnie jakby nagrywała jakiś sygnał.
Harry zaśmiał się w duchu, bo dziewczyna uszła kilka kroków z zaciśniętymi pięściami, zatrzymała się, obróciła i znów do niego podeszła.
- Ale ty ze mną na górę chodź. - złapała go za przegub i pociągnęła.
On znów zaśmiał się z jej gramatyki. Zaprowadziła go na górę, do swojego pokoju i jak małe dziecko, posadziła go na łóżku.
Wpatrywali się w siebie chwilę. Ona, w swoim własnym amoku, przełykając ślinę, rzadko mrugając. On z rozchylonymi ustami, czekając na jej ruch.
Zafascynowały go jej brązowe, mokre włosy, opadające falami na jej ramionach. I te drobne stópki, którymi mógłby bawić się całymi latami, słuchając jej głośnego śmiechu, jeśli by tylko je delikatnie połaskotał.
Była strasznie blada. Nie poznawał jej. Nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru. Przecież ta dziewczyna zawsze ma coś do powiedzenia. W tej chwili była kimś innym.
- Włosy... - mruknęła pod nosem i szybkim krokiem ruszyła do łazienki.
Sekundę po tym Harry usłyszał dźwięk suszarki. Westchnął i wstał. Podszedł do ściany, na której wisiały jakieś zdjęcia. Dużo fotografii przedstawiało malutką brunetkę w szpitalnej koszuli. Nie zawsze miała zadowoloną minę. Jedno zdjęcie przedstawiało dwóch dziesięciolatków - Ethana i ją. Kolejne - dwie dziewczynki w pięknych sukienkach na wysokim wzgórzu, z którego roznosił się widok na inne góry i lasy. Domyślił się, że jedna z nich to Avery. Obydwie dziewczyny - i ta na zdjęciu i ta, którą widział wczoraj - miały takie same nosy i podbródek.
Harry uśmiechnął się na ten widok. Ostatnie zdjęcie, które przykuło jego uwagę, przedstawiało małą Courtney z dużym królikiem, którego ledwo co trzymała na rękach. Jej szeroki uśmiech, szczerbaty co prawda, był niemal zaraźliwy.
Chłopak zaśmiał się i ruszył w stronę biurka.
Nie spostrzegł na nim nic ciekawego - panował na nim zwykły biurkowy bałagan.
Courtney wyszła z toalety z suchymi włosami, ale nadal w samym ręczniku. Nim Harry zdążył się odwrócić, zamknęła za sobą drzwi garderoby.
Chłopak przewrócił oczami - kobiety. Usiadł na łóżku i przejechał dłonią po udzie, zamierzając wyciągnąć telefon z kieszeni spodni, ale usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Nie spodziewał się, że brunetka wyjdzie tak szybko. Usiadła obok niego i umieściła stopy na kołdrze, kolejno zakładając skarpetki.
Styles nie spuszczał z niej wzroku. Z jednej strony śmiać mu się chciało, bo nadal zachowywała się inaczej, ale z drugiej - rozumiał jej sytuację, a nawet się w nią wczuwał. Patrzenie na jej cierpienie bolało. Prawie straciła brata.
Rozumiał ją. Wiedział jak to jest stracić kogoś bliskiego. Przecież praktycznie wyrzekł się swojego wcześniejszego życia, a co za tym idzie - swoich bliskich. Ale jeszcze jej o tym nie opowiadał.
I nawet nie zdawał sobie sprawy, że dziewczyna ma u niego wielki dług wdzięczności. Prawie tak wielki jak on ma u Ethana.

Courtney przebudziła się dopiero w samochodzie, kiedy Harry ostrożnie ruszył sprzed jej domu. Nie potrafiła określić, jaką założył dzisiaj maskę, chociaż musiała przyznać, że taka jej się podoba. Była bardziej intrygująca niż zwykle. Być może dlatego, że jak do tej pory wyraziła najwięcej uczuć w stosunku do niej.
- Mogę o coś zapytać?
Harry zdziwił się, kiedy usłyszał jej pewny siebie ton głosu. Zamrugał kilkakrotnie oczyma i kiwnął głową, skupiając wzrok na jezdni.
- Opowiesz mi coś kiedyś w końcu o sobie?
I co tu odpowiedzieć w takiej sytuacji? Harry zmarszczył brwi. Obiecał jej, że postara się być sobą. Zapewnił, że może mu ufać. Ale to tak cholernie trudne! Nie wiedział i nie mógł pojąć tej niewiedzy. Nie wiedział jak być sobą.
Bo może nie udało mu się jeszcze znaleźć siebie?
- Jak wrócimy od Marian, dobrze? Zabiorę cię gdzieś. - odezwał się, nawet na nią nie spoglądając, podczas gdy jej spojrzenie wbite było w niego przez cały czas.
Dziewczyna mruknęła potakująco i odwróciła głowę w stronę szyby.

Kiedy Marien otworzyła im drzwi, Court kiwnęła głową na powitanie i szybko przemknęła obok jej ramienia. Harry uśmiechnął się niezręcznie.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, Harry, jak się miewasz? - zapytała, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, wywołując wiele zmarszczek.
- Dziękuję dobrz...
Przeszedł przez framugę drzwi, ale nie skończył mówić, bo przerwał mu roztrzęsiony głos Courtney.
- Gdzie on jest?
Marian odwróciła się szybko i widząc jej twarz, podeszła do niej, chwytając ją za ramię.
- Na górze, trzymanie go tuż przy kuchni było dość... niewygodne. Pierwsze drzwi na lewo, kochana. - powiedziała ciepłym tonem kobieta.
Court kiwnęła głową i ruszyła w stronę schodów. Harry utrzymywał na niej swój zaniepokojony wzrok, dopóki nie zniknęła mu z oczu.
- Zaparzę herbaty. - odezwała się Marien, wyrywając chłopaka z zamyślenia.
Podreptała do kuchni, a chłopak poszedł za nią i usiadł na stołku.
Zaczął wpatrywać się w tulipany w zielonym wazonie na stole.
- Mam ogródek za domem, sama je wyhodowałam. Podobają ci się? - zapytała kobieta, siadając naprzeciw niego.
Do Harrego te słowa dotarły dopiero po chwili, kiedy przeniósł wzrok na nią, a później znów na kwiaty. Kiwnął krótko głową.
- Idź i zerwij sobie kilka. - powiedziała z szerokim, zachęcającym uśmiechem.
- Nie, ale dziękuję. - pokręcił głową, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Czajnik zaczął piszczeć.
Kobieta wstała i wlała wodę do kubków. Wsypała kilka łyżek cukru i postawiła je na stole. Chłopak wstał i chwycił je, odwracając się i idąc w stronę schodów.

- Jak się czujesz? - zapytała cichutko.
Patrzenie na niego w tym stanie było najgorszym obrazem, obrazem, którego nie wytworzy żadna wyobraźnia. Obrazem pełnym cierpienia.
Ethan kaszlnął.
- Jak motylek, taki lekki, kolorowy, mógłbym skakać i latać. - powiedział sarkastycznie i zaśmiał się.
Court zmarszczyła brwi. Nie wytrzymała, parsknęła śmiechem.
- Jak na razie, to jesteś w kokonie, motylku. - powiedziała, uśmiechając się na chwilę.
Ethan cały czas miał pogodny wyraz twarzy, mimo kilku opatrunków na brodzie i łukach brwiowych.
- A co mam powiedzieć rodzicom? - zapytała, spuszczając wzrok na swoje dłonie.
- Że wyjechałem. Na wycieczkę, integracyjną, czy coś w tym rodzaju.
- Wycieczka integracyjna w trzeciej klasie? - dziewczyna uniosła brwi, patrząc na niego jak na idiotę. - Chyba dość mocno uderzyłeś się w tą swoją durnowatą głowę.
- Ej, chorych się nie obraża, dobrze? - oburzył się sztucznie. - Wymyślisz coś. - dodał.
Courtney znów spuściła wzrok na swoje palce, w zamyśleniu. Ethan poruszył swoją zdrową ręką i chwycił jej dłoń, ściskając mocno.
Dziewczyna spojrzała na niego pytająco.
- Wszystko będzie dobrze, nie martw się tak. - uśmiechnął się pocieszająco.
Court mrugnęła kilka razy, unosząc kąciki ust, czując jak coraz więcej łez napływa do jej oczu.
Rozległo się pukanie. Dziewczyna spojrzała przez ramię, patrząc na wchodzącego Harrego, z dwoma kubkami w dłoniach.
- Przyniosłem ci herbatę. - mruknął cicho.
Brunetka kiwnęła głową w podziękowaniu i wstała z drewnianego krzesełka. Chwyciła gorący kubek i odwróciła się do brata.
Kubek był duży, choć w dłoniach Harrego wydawał się tyciusieńki. Jego palce były takie długie, ogromne. Fascynowało ją to, ale zwalczyła chęć wpatrywania się w nie jak w obrazek. Ponownie spojrzała na Ethana, który patrzył na nich z podstępnym uśmieszkiem.
- Jak się czujesz? - odezwał się Harry, opierając się o ścianę.
- Boli mnie trochę ta noga, bo rura wydechowa wbiła mi się dość głęboko w udo. - powiedział chory, uprzednio wzdychając. - No i mam połamany nadgarstek na chyba wszystkie możliwe sposoby, nie wiem, kiedy znowu będę mógł jeździć. - skrzywił się.
- Oho, zapomnij o tym. - prychnęła Court, a Harry krótko się zaśmiał, kiedy zobaczył jak Ethan przewraca oczami.
Styles upił łyk herbaty.

- Courtney, przyniesiesz mi coś słodkiego? - zapytał grzecznie brunet.
Dziewczyna podniosła się z krzesła i wyszła z pokoju. Kiedy jej kroki ucichły, chłopak zaczął szybko i cicho mówić.
- Przekaż Spencerowi, że Atlanta na nas poluje. Myślą, że jesteśmy gangiem i nielegalnie zgarniamy forsę. Dostałeś trochę za dużo pieniędzy za wyścig, co? - zapytał, a Harry, marszcząc brwi, szybko kiwnął głową. Odsunął się powoli od ściany i usiadł na stołeczku koło jego łózka.- No właśnie, dają nam jakiś haczyk i tylko czekają, aż nas na niego złapią. Nie ufaj nikomu, Harry. Wydaje mi się, że Malik i Horan też nie są po naszej stronie. Musisz uważać. Koleś, który za tym stoi ma niezłą obstawę, Spencer powinien go skojarzyć, jak mu powiesz o co chodzi. Jestem tylko ciekaw, co oni mają do ciebie, przecież jesteś tu nowy... - skończył i zamyślił się, wpatrując się w sufit.

- Kiedy ty to wszystko zdążyłeś wydedukować? - zapytał Harry, z podziwem unosząc brwi.
Ethan uśmiechnął się jednostronnie.
- Noga nie daje mi spać, ruszyć rękami też za bardzo nie mam jak, książki nie poczytam, na telefonie nie pogram... to leżę i myślę.
Styles przegryzł wargę.
- Słuchaj, bo... - zawahał się, kiedy Ethan zwrócił ku niemu głowę. - Chciałem ci podziękować. - odchrząknął. - To ja powinienem tu leżeć, nie ty. Może nawet powinienem leżeć pod grubą warstwą piasku. Nie musiałeś się poświęcać, wygrałbyś wyścig, kasa byłaby twoja. Wszystko byłoby tak, jak należy.
Chłopak prychnął.
- W ciągu tych kilku dni jeszcze się nie nauczyłeś, że w życiu nie chodzi tylko o pieniądze? - zapytał, a na twarzy Harrego pojawiła się pustka. - Z resztą, odpocznę trochę od szkoły. No i Marien robi przepyszną pomidorową, powinieneś spróbować. - pogodny Ethan wrócił, jak zwykle, w poważniejszych momentach.
Styles uśmiechnął się pod nosem.
- Ale muszę prosić cię o przysługę. - powiedział po chwili chory.
Loczek szybko uniósł głowę z zainteresowaniem.
- Co tylko chcesz.

Ethan zawahał się, nasłuchując kroków Courtney.
- Zaopiekuj się nią. Wpadła w ten swój amok, za bardzo się wszystkim przejmuje. Musisz ją z tego wyciągnąć, pokazać, że nic takiego się nie stało, życie idzie dalej, nie ma co nad tym wszystkim gdybać. Bo jestem pewien, że się zadręcza. A widzę, że przy tobie jest spokojniejsza. - powiedział McFray.
Harry westchnął i po kilku sekundach pokiwał głową.

Zatrzymali się w centrum Atlanty, na parkingu przy jakichś wieżowcach. Harry otworzył drzwi i okrążył samochód, by otworzyć je Courtney, podczas gdy ta martwo wpatrywała się w tablicę rozdzielczą samochodu. Nie znała się na samochodach, ale nigdy nie widziała, by ktoś tak szybko zmieniał biegi. Chłopak stał kilka sekund przy otwartych drzwiach, zanim brunetka zorientowała się, że czas wyjść.
I znów miał na sobie kamienną maskę.
Westchnęła, zamykając za sobą piękne auto. Harry skinął głową, by poszła za nim.
Mijali już trzeci z wielkich wieżowców, kiedy dotarli do kawiarni.
Usiedli przy dwuosobowym stoliku w kącie lokalu.
- Co chcesz? - zapytał grzecznym tonem chłopak, wpatrując się w swoje menu.
Court obdarzyła go krótkim spojrzeniem i przełknęła ślinę.
- Małe latte. - odpowiedziała.
Harry uniósł brwi, jakby był pełen podziwu, choć nadal wpatrywał się w swoje karty.
Dziewczyna nerwowo podrapała się po czole. Przemyślała kilka spraw kiedy jechali samochodem i wiedziała już, o jakie rzeczy chciałaby go spytać.
Znów na niego spojrzała i zdecydowała się, że ten moment nadaje się idealnie, by zacząć swój wywiad.
Już otworzyła usta...
- Idę zamówić. - rzekł szybko i wstał z krzesła.
Court westchnęła i zaczęła bawić się palcami ze spuszczoną głową.
Usłyszała, jak chłopak siada na krześle. Zerknęła na niego spod rzęs. Opierał brodę na łokciach i wpatrywał się w nią z zaciekawieniem. Zrobiło jej się gorąco.
- Co cię gryzie? - odezwał się, mrużąc oczy. Teraz to już płonęła.
- Jesteś w gangu? - zapytała, jakby w ogóle nie usłyszała pytania chłopaka i również oparła głowę o łokcie.
Uzbroiła się w pewność siebie.
- Nie. - odpowiedział natychmiast.
Wyglądał, jakby trochę bawiła go ta sytuacja.
- Należysz do grupy przestępczej?
- A to nie to samo? - jego rozbawienie wyszło na wierzch.
Przedłużyli ciszę, wpatrując się sobie w oczy. Harry w końcu spuścił głowę, chichocząc cicho i bawiąc się serwetką.
- Dlaczego wczoraj do mnie nie przyszłaś?
To pytanie zwaliło ją z nóg. Całe szczęście, że miała pod sobą krzesło. Zabrzmiał, jakby go to zabolało, jakby go tym zraniła. To on ma jednak jakieś uczucia?
- Przyszłam. Ale byłeś zajęty kimś innym. - warknęła. - Po co do mnie pisałeś? Żebym przyszła i zobaczyła jaki zdolny jesteś w kręceniu kobietami? Kilkoma naraz? Że jesteś zwykłym oszustem?
- Dość. - wycedził przez zęby.
Court prychnęła i splotła ręce po biustem. Odwróciła głowę w inną stronę i wpatrywała się w ludzi.
Harry poczuł się przegrany i czuł, jakby upadł na jedno kolano, ale jednocześnie był wściekły bo nienawidził, gdy ktoś go oceniał.
- Nie wiedziałem, że ta... lafirynda tam przyjdzie, okej? - głośno wciągnął powietrze przez nos. - I myślałem, że chamskie komentarze mamy za sobą i budujemy to wszystko od nowa. - uniósł brew i spojrzał na nią spod swoich rzęs.
Courtney otworzyła i zamknęła buzię. Nie wiedziała co mu odpowiedzieć.
Niby miał rację. Ale nie mogła mu jej przyznać otwarcie. Była zbyt dumna. Napuszona jak paw.
Usłyszała westchnięcie Harrego i wbiła w niego wzrok. Oparł się wygodnie o krzesło, jedną rękę miał na swoim kolanie, a drugą bawił się kluczykami na stole.
- To co chcesz wiedzieć? - zapytał z twarzą bez wyrazu, a Court natychmiast się uśmiechnęła.

- To powiesz mi w końcu gdzie idziemy?
- Ohh, Jezu, no do parku. Niall i Liam już czekają.
Jeden krok Zayna był jak dwa kroki Avery, więc któryś raz z kolei musiała zwiększyć swoje tempo, by go dogonić.
- A potem?
- Do Louisa.
- Aha.
Chwila ciszy.
- A po co?
Zayn wybuchnął śmiechem i pokręcił głową.
Lubił Avery. Nawet bardzo. Sprawiała, że nie myślał o problemach i czuł się dobrze. Była taka pocieszna... Nie mógł się przy niej nie uśmiechać.
- Kiedy ty dorośniesz? - zapytał, skręcając głowę w jej stronę.
Uśmiechnęła się do niego szeroko, pokazując swoje idealnie białe i równe zęby.
- Jak to kiedy? Kiedy stwierdzę, że nie warto już być dziecinną, bo świat się zestarzał. - odpowiedziała.
- Co? - chłopak zmarszczył czoło. - Kompletnie cię nie rozumiem.
- No bo ... po prostu czekam, aż moje co poniektóre ... ygh, nie ważne. Tematu nie było. - ucięła, spoglądając na bruneta. Miał skonsternowaną minę.
- Jak już zaczęłaś to skończ. - uśmiechnął się do niej przyjaźnie, by nie odebrała tego w zły sposób.
- Eh. - westchnęła. - Wiem, że jestem dziecinna, ale to nie oznacza, że nie mam poczucia odpowiedzialności, że jestem infantylna, niedbała, niepoważna, że nie potrafię odczuć powagi sytuacji, że tylko psuję, a nie potrafię naprawić. Przez swoją dziecinność rozumiem, że potrafię czerpać więcej radości z życia niż inni. - spojrzała na niego, upewniając się, że ją słucha. - A przy tym potrafię przejąć się jakimś problemem, czy to dotyczy mnie, czy kogoś dla mnie bliskiego. - kontynuowała.
Zayn uniósł brwi z podziwem.
- I jeśli stwierdzę, że nie ma więcej radości do czerpania w tym świecie, to przestanę taka być. - zakończyła, znów szeroko się uśmiechając.
Chłopak milczał przez chwilę. Dostrzegał już Nialla i Liama, siedzących na ,,ich" ławce.
- A kiedy to nadejdzie? - zapytał, patrząc na nią.
Ona wesoło pomachała chłopakom i znów spojrzała na Zayna. Jej uśmiech był teraz mały.
- Mam nadzieję, że nigdy.
Kiedy podeszli do chłopaków, Niall przez śmiech, miał problemy ze złapaniem oddechu, a Liam patrzył na niego jak na idiotę. Chwilę później Avery pochłonęła rozmowa z Niallem o szybkości, z jaką czas upływa. A Zayn i Liam dedukowali ile osób przyjdzie na najbliższy bal Halloweenowy.
Około 13 byli już u Louisa.
Gdyby nie był ubrany w drogie ciuchy, powierzchownie można by powiedzieć, że wyglądał jak bezdomny. Był nieogolony, a włosy miał długie. Miał na sobie szarą koszulkę, brudną i rozciągniętą, a spodnie zawinięte do połowy łydki. Również brudne i dziurawe.
Usiedli na kanapach w salonie i natychmiast zabrali się za pożeranie chipsów. Wszyscy oprócz Liama. Ten wyciągnął z kieszeni kilka woreczków i zawiniętą folię aluminiową, jakiś mały plasticzek, przypominający trąbkę dla lalek Barbie i smukły kartonik.
Avery nie była aktywna w rozmowie z pozostałymi. Przypatrywała się co robi chłopak w czarnej bluzie z kapturem.
- Lou, masz może butelkę? Jakąś małą, najlepiej po małej coli. - uniósł głowę i zauważył, że blondynka się na niego gapi. Uśmiechnęła się do niego delikatnie i wyciągnęła telefon, udając, że do kogoś pisze, żeby nie wyglądała na zbyt zmieszaną.
- Ja mam! - krzyknął Niall, wypił całą colę jednym duszkiem, i głośno oddychając, podał ją Liamowi.
Payne odmruknął coś w podziękowaniu i wyciągnął zapalniczkę, przypalając butelkę z jednej strony, dopóki nie zrobiła się mała dziurka. Avery odłożyła telefon i znów wpatrywała się w poczynania chłopaka. Westchnęła i wstała ze swojego miejsca, szybko przechodząc za fotelem Zayna i usiadła obok Liama na kanapie.
- Co robisz? - zapytała, patrząc na jego ręce.
Liam uśmiechnął się jednostronnie.
- Będę palił.
- Przez butelkę? - znów zapytała, kiedy zobaczyła, że chłopak wcisnął ten mały plasticzek i małą dziurkę w butelce.
Nalał trochę wody i dmuchnął przez górny otwór.
- A no. - rzucił i spojrzał na dziewczynę. - Chcesz spróbować? - zapytał, wyciągając z kieszeni kolejną zagiętą folię aluminiową.
Zayn natychmiast poderwał głowę.
- Nawet nie waż mi się jej częstować. Udusi się. - powiedział ostrym tonem.
Avery się naburmuszyła. Nie są razem, więc dlaczego zakazuje jej coś robić?
- W sumie racja, kilka dni temu uczyłaś się zaciągać, to może być dla ciebie za mocne. Ale może blanta? - włączył się do rozmowy Niall.
Dziewczyna uśmiechnęła się wdzięcznie do blondyna. Więc może Zayn był po prostu opiekuńczy?
Liam rozwinął folie aluminiowe, wysypał zawartość na stolik i zmieszał je ze sobą.
- Masz jeszcze lufki na wszelki wypadek? - zapytał Louis, a Liam kiwnął głową.
- Bletki też. - uśmiechnął się i spojrzał tajemniczym wzrokiem na blondynkę.
Ta zmarszczyła czoło, kompletnie nie rozumiejąc o co chodzi. Popatrzyła na Zayna, który uśmiechał się do niej łagodnie.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz się w to pakować. - powiedział spokojnym tonem.
- Czy to uzależnia? - zapytała. Była całkiem ciemna w tych sprawach.
- Nie, ale późniejszy stan jest przyjemny, więc z czasem będziesz chciała, by ciągle trwał. - powiedział Liam, podpalając końcówkę lufki i przykładając butelkę do ust.
Kilka sekund później w plastiku pojawił się biały jak mleko dym, a chłopak wciągnął go do płuc.
Zamknął oczy i odłożył butelkę na stół. Wszyscy wlepili w niego wzrok. Każdy się uśmiechał, z wyjątkiem Avery.
Liam zrobił się cały czerwony i widać było, że powstrzymuje kaszlnięcia. W końcu otworzył załzawione oczy i wypuścił cały dym, sięgając po szklankę coli. Niall zaśmiał się krótko, wyciągając rękę po butelkę i zrobił wszystko dokładnie tak samo jak Liam. Podpalił butelkę i zaczął wciągać biały dym.
- Poluzuj sprzęgło. - poinstruował go podekscytowany Louis.
Avery znów zmarszczyła czoło nie wiedząc o co chodzi, ale zobaczyła jak blondyn odsłania drugą dziurkę w butelce.
Również powstrzymywał kaszlnięcia, ale z jego oczu poleciało dużo więcej łez.
Nadeszła kolej Zayna.
Dziewczyna nie chciała, by to palił. Przecież to niszczy.
- To co, chcesz zapalić, co? - uśmiechnął się Liam, sięgając po smukły kartonik i wyciągając z niego biały papierek.
- Nie chcę tego. Widzę jak to was dusi.
- Oh, spokojnie, skręcę ci coś dużo łagodniejszego. - zapewnił Liam. - Możesz mi zaufać. - dodał, składając bletkę.
Spojrzała niepewnie na Zayna, który akurat wciągał biały dym i zamykał oczy.
Co w tym niby fajnego? Trucizna dla organizmu, nic więcej.
Kiedy Louis wydmuchiwał dym, śmiejąc się i chwaląc Liama za ,,dobry towar", Zayn usiadł obok zmieszanej dziewczyny.
- Proszę. - Payne wyciągnął w jej stronę biały papierek, wypełniony ,,zbawczym pyłem" jak to mawiał Niall.
Przypominał papierosa, tylko nie miał brązowej końcówki i był trochę krótszy.
Avery niepewnie chwyciła go w palce i spojrzała na mulata. Ten uśmiechnął się do niej, kiwając zachęcająco głową.
Przyłożyła go do ust, a Liam podpalił końcówkę zapalniczką.
Wciągnęła trujący dym i wypuściła go, czując całkiem nowy, dla niej, posmak w ustach. Skrzywiła się i zrobiła to ponownie. Nim się obejrzała, Liam zabierał jej prawie całego spalonego blanta.
- Pannie starczy. - powiedział i zgasił go w popielniczce. - Jeszcze jedna kolejka z butli? - zapytał, a chłopcy ochoczo zareagowali.
A Avery poczuła lekkość i miała ochotę wybuchnąć śmiechem, kiedy spojrzała na ich twarze. Mieli takie śmieszne nosy.


- Masz rodzeństwo?
- Tak, siostrę.
- Ulubiona marka auta?
- BMW. - poparzył na nią jak na idiotkę.
- Palisz papierosy?
- Nie.
- A bierzesz narkotyki?
- Nie.
- Co sądzisz o gejach?
- Jestem homofobem.
- Czego nie lubisz w ludziach?
- Kiedy interesują się życiem wszystkich, tylko nie swoim i oceniają cię za nic. Nie mogę pojąć ich głupoty.
- A co w nich lubisz?
- W ludziach? Podziwiam ludzkość za wynalezienie silnika, i tylko tyle. Absolutnie nic więcej.
- Serio? - uniosła brwi zdziwiona.
- Serio. - odparł Harry.
Widać było, że był strasznie znudzony.
- Możemy skończyć ten bezsensowny wywiad? - zapytał i wypił łyk kawy.
- To ty chciałeś, żebym ci zaufała, a nie mogę zrobić tego tak już. - pstryknęła palcami. - Muszę cię trochę poznać.
- Ale czemu to poznawanie musi być takie suche? Nie uważasz, że po prostu musimy spędzać więcej czasu razem? - zaproponował Harry, kładąc obydwie dłonie na stoliku i patrząc na Courtney wzrokiem pełnym... pożądania? Zdziwiło ją to, ale starała się nie ugiąć pod jego spojrzeniem.
- My nic nie musimy. - uśmiechnęła się delikatnie, a Harry przewrócił oczami.
- To co jeszcze z mojego życiorysu cię interesuje? - zapytał, z grymasem na twarzy.
Court zamyśliła się na chwilę.
- Dlaczego tu jesteś. To mnie interesuje. Mówiłeś, że uciekłeś.
- Tak, uciekłem. Ale dlaczego, dowiesz się w swoim czasie. - uśmiechnął się zadziornie, wypił resztę kawy i oparł się o krzesło, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. - Twoja kolej. - machnął dłonią.
- Mam mówić o sobie ot tak? Nie potrafię. - powiedziała zakłopotana.
- Nie zamierzam zadawać bezsensowych pytań. Zacznij od dzieciństwa. - podpowiedział bezbarwnym tonem.
Court westchnęła.
- Ogólnie to mieszkałam kiedyś w Nowym Jorku, razem z mamą i tatą. Mój tata zmarł, kiedy miałam 5 lat, więc przeprowadziłyśmy się na stałe do Atlanty. Kiedy mama poznała ojca Ethana, przeprowadziłam się do Hapeville. I... nie wiem co mam ci mówić, Boże, zapytaj mnie o coś. - jej ton był zirytowany, Harry od razu wyczuł, że dziewczyna nienawidzi mówić o sobie.
Ale jej krótka historia bardzo go zainteresowała.
- Dlaczego nie mogłyście zostać w Nowym Jorku? - zapytał, splatając ręce na klatce piersiowej.
- Bo... - Courtney zająknęła się i wypuściła głośno powietrze z płuc. - W Atlancie jest klinika, w której spędziłam kilka lat życia, więc było wygodniej się przeprowadzić.
Harry szczerzej otworzył oczy.
- Jesteś chora?
Nie mógł w to uwierzyć. Przecież na pierwszy rzut oka wszystko było z nią w porządku. Spojrzał jej prosto w oczy, a ona natychmiast wbiła wzrok w swoje dłonie.
- Tak. - potwierdziła po chwili.
Chłopak bał się już o cokolwiek zapytać, wiedział, że to delikatny temat.
Kiedy dziewczyna zauważyła jego zdenerwowanie, zaśmiała się cicho.
- Spokojnie, praktycznie jestem zdrowa. Nie denerwuj się tak, nie umieram. - uspokoiła go ze śmiechem.
Harry odetchnął.
- Więc co to za choroba?
- Fenyloketonuria. - powiedziała wolno i wyraźnie.
- Co? - chłopak powiedział trochę głośniej i zmarszczył czoło. Dziewczyna znów się zaśmiała.
- Fenyloketonuria. - powtórzyła.
- Chyba nie dam rady tego wymówić, ale co to jest? - oparł się o stolik, splatając ze sobą dłonie.
- Wrodzona choroba białek. W moim organizmie odkładają się toksyczne aminokwasy i nie ma żadnej substancji czy czynnika, który mógłby to zwalczyć. Kiedyś miałam strasznie rygorystyczną dietę. Nie mogłam jeść białek i miałam określoną ilość kalorii w posiłkach. Widocznie i moja mama i mój tata mieli jakiś wadliwy gen. Dziadkowie mamy pochodzili z Irlandii, wiesz, przeprowadzili się jeszcze w czasach między pierwszą a drugą wojną światową, a niby tam częstość występowania tej choroby jest dość powszechna. Dlatego większość swojego dzieciństwa spędziłam w klinice. Tam poznałam Avery, potem wyszłam na prostą, przeprowadziłam się tu i zżyłam z Ethanem i ... tak mi życie leci.
- Avery? Ona też jest chora? - zapytał zaciekawiony chłopak.
- Trafiła do kliniki, bo miała jakąś straszną chorobę zakaźną i jej stan był ciężki, była tam góra dwa miesiące. Nie pamiętam już o co tam chodziło, ale szybko się z nią zaprzyjaźniłam.
- Aha... - mruknął cicho i wlepił wzrok w wazon z kwiatami.
Ten Harry był nowy. Był jakby troskliwy, opiekuńczy, nie było w nim ani krzty chamstwa, złośliwości czy głosu przepełnionego sarkazmem. Znów zmienił maskę. A ta podobała się Courtney najbardziej. Wyglądał, jakby jego życie nie znaczyło nic, w porównaniu z jej i że mógłby rzucić się w każdej chwili w ogień, byleby ją ochronić.
Wyglądał, jakby mu zależało.
- Czyli z tobą już jest wszystko okej? - zapytał ostrożnie.
Courtney kiwnęła głową z uśmiechem.
- Niby tak, ale w tym miesiącu muszę jechać na jakąś kontrolę.
- Czyli... ty już nie jesteś chora?
- No nie.
- Ale to może wrócić?
- No tak, ale prawdopodobieństwo jest nikłe.
- Ale może?
Court wybuchnęła śmiechem.
- Tak, ale nie bój się, nie umrę tak szybko. - zażartowała.
- Nie mów tak. - zmarszczył czoło Harry.
Miał strasznie poważną minę.
- Więc jeśli będziemy mieli dzieci... ale tak czysto teoretycznie... to ono będzie chore? - mówił wolno i uważnie dobierał słowa, ale dziewczynie i tak chciało się śmiać.
- Nie. Chyba, że ty jesteś chory.
- Oh, niee, spokojnie, wszystko ze mną w porządku. Moje dzieci będą jedynie zarażone miłością do motoryzacji. - powiedział dumnie, a dziewczyna się zaśmiała.
- A ty od kogo się zaraziłeś?
Chłopak wzruszył ramionami.
- To chyba ja zacząłem epidemię. Odkąd pamiętam lubiłem samochody i motocykle. Moi koledzy ze szkoły podłapali temat i kiedy byliśmy tego wzrostu, że można było wejść na najszybszą kolejkę górską, zaczęliśmy się ścigać. Najpierw dla zabawy, później już trochę poważniej, aż w końcu zaczęło chodzić o pieniądze. Z wyścigu na wyścig coraz większe i większe. Aż w końcu trafiłem tutaj i jeżdżę dalej. - kiedy mówił, uśmiechał się szeroko, ale kiedy skończył, uśmiechał się jeszcze szerzej.
Wyglądał jak anioł. Jego źrenice były tak wyraziste.
- Więc to nie ojciec nauczył cię jeździć, jak to w tych wszystkich tanich filmach? - zapytała dziewczyna, mrużąc delikatnie oczy z ciekawości.
Harry rzucił jej krótkie spojrzenie, w którym dostrzegła iskrę smutku, jakby jego dusza ukazała swój rąbek, który został zraniony, ale to wszystko zniknęło wraz z mrugnięciem oka.
- Nie. Mój ojciec zostawił moją mamę, kiedy była jeszcze w ciąży. Nie wychowywał mnie. - powiedział cicho, starając się nie brzmieć, jakby go to dotknęło.
- A co z twoją siostrą?
Chłopak znów wzruszył ramionami.
- Nic.
- Została w Anglii?
- Raczej tak, nie miałaby po co tu przyjeżdżać.
- Nie było ci żal zostawić mamy i jej? - znów zadała pytanie.
Wcale nie odczuwała, że stąpa po kruchym lodzie. Wcale nie zauważała, że Harry staje się coraz bardziej zirytowany natłokiem pytań o jego sprawy prywatne, o rodzinę, o przeszłość. Nie zauważała, że trzymała ostre nożyce przy czerwonym kabelku od bomby.
- Starczy tych pytań. - uciął, a jego oczy zrobiły się puste.
- Nie możesz odpowiedzieć na to ostatnie? - naciskała.
- Nie, Courtney, powiedziałem ci, że dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. To jak rozmowa o dziewictwie, jest zbyt niezręczna, biorąc pod uwagę wskaźnik naszej znajomości, a wiem, że tego się jeszcze nie pozbyłaś. - uśmiechnął się zadziornie, wewnętrznie ciesząc się swoim chamskim komentarzem.
Dziewczyna otworzyła buzię ze zdziwienia. Jak śmiał...?
- Więc kiedy ja będę udawał, że niczego się nie domyśliłem i będę cię o to pytał, ty będziesz mogła ponownie zapytać mnie, dlaczego uciekłem. Bo to wszystko się ze sobą wiąże. Moja ucieczka i moja rodzina.
Brakowało jej słów. Czuła jak krew odpływa jej z twarzy przez jego wredne i bezpodstawne stwierdzenia. Wstała, zawiesiła torebkę na ramieniu i spojrzała na chłopaka.
- Myślałam, że chamskie komentarze mamy za sobą i budujemy to wszystko od nowa. - użyła jego własnych słów przeciwko niemu, cedząc je przez zęby i ... wyszła.
_____________________________________
Hejka :D
A ciul, dodam wam, ale normalnieeee słuchajcie rozdział 10 za normalnie 100 (słownie sto) komentarzy, albo za dwa tygodnie czy nawet i więcej, bo mam urwanie dupy, serio.