środa, 26 października 2016

Rozdział 17

Czekała od ponad godziny przy furtce swojego domu, ale czarne auto Harrego nadal się nie pojawiało. Usiadła w końcu na murku i schowała dłonie w rozpuszczonych włosach, wzdychając głośno. W końcu zdecydowała się chociaż ruszyć w jego stronę.
Okazało się, że dotarła aż pod jego dom.
Nie oczekiwała, że jego auto będzie zaparkowane idealnie w tym samym miejscu, ale kiedy je ujrzała, zaczęła się powoli denerwować.
Wypuściła głośno powietrze przez nos i ruszyła w stronę drzwi.
Otworzył jej ojciec Spencera, którego, jak się dowiedziała, nie było w domu.
- Oh, ja… przyszłam do Harrego. – uśmiechnęła się niezręcznie, a mężczyzna kiwnął głową i wpuścił ją do domu, wskazując gestem na schody.
- Pewnie jest u siebie.
Courtney podziękowała, ściągnęła buty i ruszyła na górę, a jej kroki maskował puchaty dywan. Pokój Harrego znajdował się na końcu korytarza. Kiedy tylko pokonała ostatni schodek, usłyszała niepokojące dźwięki.
Zmarszczyła czoło, zdając sobie sprawę, że dobiegają zza drzwi do pokoju Harrego.
Pół godziny później, kiedy Courtney wbijała otępiałą głowę w poduszkę, zadzwonił jej telefon.
Jej wzrok, wbity od powrotu w to samo miejsce, nawet nie drgnął, by sprawdzić, kto dzwoni.
Przyłożyła telefon do ucha z taką siłą, że aż plasnął głucho o jej policzek.
- Halo?
- No, moja damo, gdzie jesteś? Czekam na ciebie pod domem.
Zamknęła oczy, i uważnie wzięła głęboki oddech, powstrzymując histeryczny płacz, kiedy usłyszała jego głos.
- Zdajesz sobie sprawę, mój panie, że się spóźniłeś pieprzone półtorej godziny?! – wrzasnęła do słuchawki.
Harry drgnął, kiedy usłyszał z jej ust przekleństwo. Nie często mówiła tak prostym językiem.
- Łoł, serio? – zaśmiał się niezręcznie. – Cóż… Ethan chyba nie ucieknie, co?
- Harry!
- Dobra, dobra, przepraszam. Ale chodź już, proszę.
Dziewczyna rozłączyła się, otwierając w końcu oczy i wstała z łóżka. Podeszła do lustra, poprawiła odrobinę rozwiane włosy i założyła swoje ulubione trampki. Zbiegła na dół, wyszła z domu, a kiedy zamykała furtkę i zmierzała do jego auta, aż szlag ją trafiał, kiedy widziała jego zadziorny uśmieszek. Jego usta były napuchnięte i świeciły się odrobinę, a włosy miały dziwny, jakby spremedytowany nieład. No i miał okulary przeciwsłoneczne.
- Dzień dobry, moja damo.
- Ta, cześć. – mruknęła, zapięła pas i splotła ręce pod biustem, wpatrując się w widok za oknem.
Harry nie ruszał jednak, gapiąc się na nią z nieukrywanym rozbawieniem. Była tak zabawnie naburmuszona i to jeszcze nie wiadomo dlaczego. Przecież to tylko niewinne spóźnienie.
Courtney poirytowana czekaniem, spojrzała w końcu na niego i po raz pierwszy w życiu miała na jego widok dziwny odruch wymiotny. Skrzywiła się jednak, patrząc dziwnie na jego szyję.
- Sorki, ale miałem sprawy do załatwienia, jeśli czekasz na wyjaśnienia, dlaczego się spóźniłem. – powiedział, oderwał od niej wzrok i ruszył.
Courtney tak zawzięcie powstrzymywała swój wybuch, ale ta droga dłużyła się tak niemiłosiernie…
- Wiem doskonale, dlaczego się spóźniłeś. – mruknęła, zerkając na chwilę na jego różową szyję.
On rzucił jej ukradkowe spojrzenie i uśmiechnął się, kompletnie nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Ah tak? A skąd to?
- Bo taki z ciebie palant, że dałeś sobie zrobić tuzin malinek na szyi. – mruknęła z przekąsem, a wymówienie na głos całej prawdy, jakoś dziwnie zaczęło kuć ją w serce.
Uśmiech z jego twarzy zniknął natychmiast. Szybko sięgnął ręką, otwierając lusterko ponad szybą i sprawdzając swoją szyję.
- Taki z ciebie idiota, że nie pomyślałeś, że po godzinie czasu mogę się po prostu przejść do twojego domu i usłyszeć te wszystkie jęki rozkoszy. „Oh, Harry, Harry, tak! Właśnie tak, Harry!” – zaczęła naśladować piskliwy głos, który usłyszała zza jego drzwi.
- Zamknij się. – warknął.
- Brzydzę się tobą, Harry. – wycedziła przez zęby.
Chłopak zatrzymał samochód, bo akurat dojechali na miejsce. Dziewczyna odpięła pas i jak najszybciej wysiadła z samochodu.
- Ej! – usłyszała jego wołanie.
Zacisnęła pięści i odwróciła się na pięcie, widząc jak z pośpiechem idzie w jej stronę.
- Poczekaj, bo czegoś tu nie rozumiem. Jesteś na mnie zła, bo byłem z inną kobietą? – prychnął, ściągając okulary przeciwsłoneczne.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Mam głęboko gdzieś, z iloma dziewczynami się zabawiasz, naprawdę Harry. Mógłbyś być chociaż na tyle przyzwoity, żeby robić to o takich porach, żeby nie spóźniać się na naszą umówioną godzinę!
Harry zmarszczył czoło.
- Tu już nie chodzi o żadną godzinę, mam rację?
Dziewczyna zmarszczyła brwi, czując się odrobinę skołowana.
- Oczywiście, że chodzi, o godzinę. Nie zamierzam dawać ci lekcji wychowania, ale, kurde, przestań być taki… arogancki! Wiesz, że zależało mi, żeby być tu dzisiaj po południu! – krzyknęła i westchnęła cicho, pocierając palcami swoje czoło i patrząc na chodnik. – A po za tym… fakt, przyznaję się, ty i inna kobieta, akurat teraz, kiedy myślałam, że się dogadujemy, to jak rzucenie kłody pod nogi.
Harry prychnął, rozgryzając nagle całą sytuację.
- Dogadujemy się… I co ty sobie myślisz, co? Że tymi swoimi sarnimi oczami dotrzesz do mojej duszy? Że będąc taka delikatna i niewinna, zapięta pod samą szyję, nieprzystępna, dasz mi nauczkę? Czujesz się jak przynęta? Myślisz, że mnie rozumiesz? Myślisz, że jestem dobrym chłopcem, bo jestem zdolny ci pomóc? Rozmarzyłaś się, kiedy tak mówiłem o miłości, i zaczęłaś myśleć, jak by to było, gdybym czuł coś do ciebie? Jak by to było, gdybyśmy się kochali? Gdybyśmy byli parą, ufali sobie, byli ze sobą blisko? Całowali się za każdym razem, kiedy tylko mamy chwilę, przytulali się na łące do gwiazd, chodzili za rękę po ścieżce w lesie? Poddaj się, Courtney, nim będzie za późno. Nie chcę niszczyć twoich uczuć, nie chcę czuć tych głupich wyrzutów sumienia i słuchać w szkole głośnych plotek, o kolejnym złamanym sercu przez Harrego Stylesa. Sama się nadziewasz, Courtney.
Dziewczyna spuściła wzrok, nie mając w głowie ani jednego argumentu.
- Miłość jest do dupy, Courtney. A ja jestem tego idealnym przykładem.
- Jak się czujesz?
Przysunęła stołek do jego łóżka, uśmiechając się pocieszająco.
Wyglądał już dużo lepiej niż poprzednio. Jego skóra nie była taka blada, wręcz przeciwnie, rumienił się odrobinę, jego oczy błyszczały, a siniaki z jego twarzy były prawie niewidocznie. Nie grymasił się z bólu i nie marudził. Ale to był cały Ethan. Zawsze był taki wesoły i pocieszny.
- Dobrze, ale chcę już do domu. – powiedział tonem małego dziecka.
- Możesz chodzić?
Jak na zawołanie chłopak podniósł się z łóżka i dał krótki pokaz swoich umiejętności. Utykał i robił małe kroki, a na jego twarzy widniał duży grymas. Widać było jednak, że brunet cieszy się ze swoich postępów.
- Załatwimy ci jakąś laskę i będzie w porządku.
Courtney odwróciła się na dźwięk głosu Harrego. Stał opierając się o framugę drzwi, ręce miał skrzyżowane na piersi, a kiedy na niego spojrzała, on też rzucił jej ukradkowe spojrzenie. I uśmiechał się, tak zaczepnie jak tylko on potrafi. Dziewczyna natychmiast spojrzała na brata.
- Laskę? – podrapał się po głowie Ethan. – Masz na myśli Hayley Anderson?
Courtney zaśmiała się głośno, a Harry tylko parsknął pod nosem.
- Mam nadzieję, że rodzice kupią twoją bajkę o przedłużonym campingu.

- CAMPING?!
Courtney złapała się za ucho i próbowała powstrzymać śmiech. Specjalnie kręciła się po kuchni, chcąc usłyszeć reakcję rodziców na przyjazd brata.
- Czyś ty zdurniał, do cholery?! – krzyknęła mama i uderzyła go zwiniętą w rulon gazetą prosto w czoło.
Ethan uśmiechał się tylko głupkowato.
- Mamo, jesteśmy w ostatniej klasie, chcieliśmy się trochę zabawić…
- PRZEZ PÓŁTOREJ TYGODNIA?!
Chłopak wzruszył ramionami.
- Były dziewczyny i wiesz…
Courtney parsknęła śmiechem.
- Oh na litość boską, ani mi się waż gadać takich rzeczy! Fajnie, że chcesz wykorzystać swoje lata młodości, żeby potem mieć co wspominać, ale do cholery jasnej, martwiliśmy się!
Wyjrzała przez korytarz do salonu, widząc, jak Ethan przegryza wargę, niby ze zdenerwowania. Tak naprawdę chłopak powstrzymywał się przez wybuchem nieskończonego śmiechu.
- Jeszcze mi powiedz, że tą ranę na nodze też zrobiła ci jakaś dziewczyna.
- Eee… tak w sumie to pra…
- Cisza! Do siebie w tej chwili i módl się o przebaczenie.
Skończyło się na tym, że Ethan dostał szlaban na wychodzenie ze znajomymi przez najbliższe półtorej tygodnia.
To nawet i dobrze. Przecież i tak ledwo co chodził.

Od: Harry
Pamiętasz jak obiecałaś mi pomoc na sprawdzianie z matmy?
Courtey zmarszczyła czoło i rzuciła ukradkowe spojrzenie na chłopaka, który przegryzał wargę.
Do: Harry
?
Od: Harry
Cóż… chyba właśnie nadszedł ten moment.
Do: Harry
Żartujesz sobie? To jest banalne, nawet Avery to ogarnia.
Od: Harry
Tym bardziej wstyd mi pytać Cię o pomoc, aczkolwiek nie wyobrażam sobie spędzić piątkowego popołudnia w kozie.
Courtney westchnęła, a Harry widząc to, uśmiechnął się pod nosem.
Do: Harry
Nie filozofuj, którą masz grupę?
Od: Harry
B.
Do: Harry
Głupi to ma zawsze szczęście. Zwróć na siebie uwagę Tapkinsa, muszę porobić zdjęcia.
Nauczyciel jednak był tak zajęty graniem na telefonie, że nie podnosił głowy przez kilka dobrych minut.
Courtney zdążyła zrobić zdjęcia, wysłać je Harremu i spokojnie schować telefon do torebki.
Oczywiście skończyła jako pierwsza w klasie, dlatego pomogła rozwiązać Avery zadanie na czwórkę, a przez resztę lekcji siedziała i tępym wzrokiem wpatrywała się w okno.
Tapkins zawsze był na tyle bezczelny, że na najłatwiejszym sprawdzianie w całym roku szkolnym nie chodził po klasie i nie przejmował się ściąganiem.
A kiedy test był tak trudny, jak obliczenia samego Einsteina, rzucał oczami po klasie tak często, jakby miał jakąś chorobę.
Zadzwonił dzwonek, a Court, która spakowała się już dawno, podniosła się ze swojego krzesła i wyszła jako pierwsza z klasy.
- Czekaj!
Odwróciła się, będąc już w połowie korytarza i zobaczyła jak w jej stronę biegnie Harry. Jego loki zaczęły podskakiwać, a kiedy się zatrzymał, przeczesał je palcami, co przyprawiło ją o dodatkowe, kosmate myśli.
Uśmiechnął się do niej i nie był to ten arogancki, zadziorny uśmiech.
Uśmiechał się do niej przyjacielsko i serdecznie.
- Ale ci jestem wdzięczny. Mam u ciebie dług. Serio, Courtney, uratowałaś mnie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
Ruszyli w stronę zachodniego skrzydła na literaturę, idąc obok siebie, ramię w ramię.
- Pewnie miałeś zaległości z zeszłego tygodnia, kiedy cię nie było. Ten materiał był naprawdę prosty. – mruknęła, bawiąc się paskiem od torby.
- Może. W każdym razie, jestem ci winien przysługę.
Courtney spojrzała na chłopaka i zmarszczyła brwi, kiedy zobaczyła na jego twarzy ten sam, serdeczny uśmiech.
- Przecież umówiliśmy się, że ty odwalisz projekt u Gamberly’iego, a ja daję ci sprawdziany z matmy.
Harry machnął na to ręką.
- Co jak co, ale ten projekt zrobiliśmy razem. W takim wypadku nasz układ się nie liczy.
- Harry, naprawdę nie trzeb…
- A-a-a! Przestań. – pokiwał na nią palcem. – Jak powiedziałem, że jestem twoim dłużnikiem, to jestem. Możesz to wykorzystać. – spojrzał na nią i poruszał brwiami, a Court wybuchła śmiechem.
Przez chwilę szli w ciszy, co jakiś czas spoglądając przez okna na resztę rówieśników, którzy spędzali przerwę na świeżym powietrzu. Dlatego właśnie korytarze szkolne były takie puste.
- Co robisz dziś wieczorem? – zapytał, przerywając jej myśli.
Wspinali się właśnie po schodach na pierwsze piętro.
- Po szkole muszę zaglądnąć do kawiarni, pomóc wujkowi z kasą fiskalną. A potem to chyba nic.
Harry kiwnął głową.
- Kiedy otwarcie?
Courtney wzruszyła ramionami.
- Może w przyszły piątek. Nie wiem. – powiedziała i ześlizgnęła się plecami po ścianie, by usiąść koło drzwi do klasy.
Chłopak usiadł obok niej i wlepił w nią swoje spojrzenie.
- Cała nasza ekipa idzie dzisiaj do pubu. Miło by było, gdybyś też wpadła.
- Ah tak, Ethan coś mi wspominał. Nie mówiąc już o Avery, która straciła wszystkie darmowe smsy, kiedy namawiała mnie, żeby pójść. – przewróciła oczami.
Harry zaśmiał się głośno.
- To co, wpadniesz?
- Twoja koleżanka też idzie?
Harry zmarszczył brwi. Courtney była jednak na tyle urażona ostatnim incydentem, że musiała mu to wytknąć przy pierwszej lepszej okazji. Nawet jeśli przez cały dzisiejszy dzień był dla niej taki miły. I nawet jeśli zaprosił ją gdzieś w piątek wieczorem.
- Jesteś zazdrosna?
Nie uśmiechał się, a jego spojrzenie było dziwnie zimne.
Tak zimne, że Courtney nagle straciła ochotę na jakiekolwiek docinki.
- Nie. – powiedziała twardo.
Chłopak uniósł brew.
Milczał chwilę, kiedy walczyli na spojrzenia.
Uległ w końcu, wzdychając cicho.
- Wiem, jak to brzmi. Ale to była tylko jednorazowa koleżanka.
Courtney wydała z siebie odruch wymiotny.
Harry zaśmiał się pod nosem.
- Nie masz o kogo być zazdrosna. – powiedział ze spokojem.
- Uwierz, że nie jestem o ciebie zazdrosna, Harry. Serio. – powiedziała, a jej głos brzmiał nad wyraz cynicznie.
- Ostatnio odniosłem inne wrażenie.
Courtney uniosła brew.
- Ciekawe kiedy. – powiedziała wyzywająco.
- Wtedy, kiedy zrobiłaś mi awanturę o to, że się spóźniłem. – był dziwnie spokojny, chociaż podświadomie przeczuwała, że w głębi duszy śmieje się z tej rozmowy.
- Półtorej godziny, na miłość boską. Miałam prawo być zła. – przewróciła oczami i spojrzała gdzieś w dal korytarza.
Zaczęło zbierać się coraz więcej ludzi.
Nie byli już sami.
Aż w końcu, po kilku chwilach, zabrzmiał dzwonek na lekcje.
Dziewczyna podniosła się z miejsca, a zaraz za nią wstał Harry.
Zbliżył się do niej, tak, by tylko ona go słyszała. I słysząc jego szept, zrobiło jej się dziwnie przyjemnie i ciepło na sercu.
A kiedy złapał jej dłoń, dotykając swoimi ciepłymi palcami jej palców, musiała przymknąć oczy, by dokładnie utrwalić ten moment w pamięci.
- Wiem, że to samobójcze. Ale jeśli jeszcze raz wprawię cię w złość, przyrzekam, że strzelę sobie w kolano.
Uniosła głowę do góry, z rozchylonymi ustami wpatrując się w jego zielone oczy, które pierwszy raz błyszczały szczerością.

Rozdział 16

- To już jutro!
Courtney wzdrygnęła się, kiedy Avery pisnęła nad jej uchem, wsparła się na jej ramionach i podskoczyła, sprawiając, że brunetka była zmuszona zrobić kilka dodatkowych kroków naprzód.
Court nie pałała dzisiaj dobrym humorem i zawzięcie siliła się na obojętność. Wywróciła więc oczami, ale tylko w myślach i przykleiła na twarz sztuczny uśmiech.
- Co takiego ciekawego i ekscytującego może dziać się w naszej szkole w środku tygodnia? – zapytała, wlepiając swoje spojrzenie w uśmiechniętą przyjaciółkę, który szła tyłem, ciałem zwrócona w jej stronę.
Nachyliła się odrobinę, by nie zdradzać tematu ich rozmowy najbliżej stojącym osobom.
- Wybory przewodniczącego szkoły. Zgadnij, kto ma aspiracje na wygranie tego konkursu. – rzekła, puszczając do niej oczko.
Wszystkie najprostsze odruchy ludzkie, które dla wszystkich były naturalne, w wykonaniu Avery były niczym sztuka. Zawsze wiedziała, jak machnąć dłonią, by wyrazić swoją obojętność, czy z jaką tonacją westchnąć, by ukazać swoje poirytowanie.
Była tak zwyczajnie niezwykła, że Courtney czasami jej tego zazdrościła.
- Czy istnieje jakakolwiek dziedzina, której nie uwielbiasz, albo przynajmniej w której jesteś choć odrobinę nieidealna? – zapytała Court z przekąsem.
Avery przewróciła oczami, zrobiła pełen wdzięku obrót i zrównała się krokiem z przyjaciółką.
- Daj mi spokój, przez ciebie wychodzę na napuszonego zarozumialca, a przecież tak nie jest. – powiedziała, zatrzymując się w przejściu do następnego pomieszczenia.
Courtney przewróciła tylko oczami i rozglądnęła się po auli, w której przebywały prawdopodobnie wszystkie osoby uczęszczające do ostatniej klasy liceum.
Dziewczęta wymieniły spojrzenia i ruszyły przed siebie.
W auli nie było krzeseł, a przy ścianach, dookoła, rozstawione były stanowiska reklamujące wszystkie szkoły wyższe w okolicy. Studenci zabijali się o uwagę zagubionych trzecioklasistów, którzy z konsternacją przyjmowali w dłoń kolejne i kolejne ulotki collegów.
- Panno Beverand.
Courtney odwróciła się na dźwięk głosu swojego nauczyciela od matematyki i uśmiechnęła się, widząc jego zmarszczone czoło, co miał w zwyczaju robić, gdy tylko miał zamiar zrobić coś choć w minimalnym stopniu uprzejmego wobec swojego ucznia.
- Mam nadzieję, że wybierasz się na jakąś dobrą uczelnię. – mruknął, patrząc na nią spod swoich zmarszczonych brwi.
- Oh, jasne. – potwierdziła, dodatkowo kiwając głową.
- Mógłbym wiedzieć, jakie masz zamierzenia? Jacyś faworyci? California, Nowy Jork…
- Oxford. – przerwała uprzejmie, siląc się na uśmiech.- Zawsze marzyłam o Oxfordzie.
Tapkins uniósł brwi, a przez oczy błysnął mu podziw.
- Otóż to… - kiwnął głową i założył ręce za plecami. – Do tego właśnie miałem zamiar cię nakłonić. Mam nadzieję, że ocean nie powstrzyma cię przed wyjazdem. – rzucił jej uważne spojrzenie, i przystąpił z nogi na nogę. – Trzymam kciuki. – skinął głową i odszedł, a Courtney zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu swojej stukniętej przyjaciółki.
Uśmiechnęła się, bo miło jej było z myślą, że ktoś tak zgorzkniały jak Tapkins zainteresował się jej przyszłością.
Znalazła ją przy stoisku uniwersytetu z Atlanty. Obok niej stał Zayn i jego grupka przyjaciół.
- Courtney, jak miło cię widzieć. – odezwał się Niall, uśmiechając się do niej szeroko.
Dziewczyna odwzajemniła gest i przywitała się z resztą chłopaków.
Liam jak zwykle miał podkrążone oczy, a jego tors zdobiła zwyczajna czarna bluza.
- Wybierasz się na uniwersytet? – zagaił Niall, zbliżając się do niej o kilka kroków.
Dziewczyna kiwnęła głową.
- Myślałam o studiach w Anglii. Chciałabym studiować w Oxfordzie.
Niall uniósł brwi i wypuścił powietrze z ust z delikatnym świstem. Zakołysał się na stopach i  wydął dolną wargę.
- Nieźle.
- A ty? – zapytała, opierając się o stojący obok filar i wlepiając w niego spojrzenie.
Wydawało jej się, że poruszyła jakiś drażliwy temat, bo Horan nagle jakby się zdenerwował. A co najmniej zawstydził.
Włożył ręce do tylnych kieszeni spodni i wybił wzrok w podłogę.
- Cóż, ja… - zaśmiał się sztucznie. – Chyba nic oprócz grania klasowego komika nie wychodzi mi zbytnio dobrze.
Dziewczyna zmarszczyła czoło.
- Nie żartuj sobie, na pewno jest coś, w czym jesteś dobry. Na pewno masz jakiś talent.
Chłopak zawahał się przez chwilę.
- Chyba nie ma nic takiego. – powiedział ze zrezygnowaniem.
 Oh, daj spokój Niall. Dobrze jeździsz na motorze. Może mógłbyś być mechanikiem? Albo lakiernikiem? Albo instruktorem? Lubisz uczyć ludzi?
- Wiesz co, ja chyba…
- Albo wiem! – wybuchła Courtney, odbijając się od filaru. – Idź do pani Vector. Zrobi ci badanie osobowości. – wskazała palcem na nauczycielkę, która siedziała przy wejściu przy małym stoliczku, przed którym stała niemała kolejka.
Zdaje się, że nie tylko Niall miał problem z wyborem kierunku i nie wiedział, którą drogą pójść, a owy test miał choć odrobinę pomóc. Pani Vector, starsza profesorka chemii, z której cała szkoła śmiała się, że nie goli nóg, spoglądała na uczniów zza swoich ogromnych okularów, marszcząc przy tym nos i otwierając buzię.
Niall spojrzał najpierw na owe stoisko, a potem na swoją koleżankę, po czym obydwoje wybuchli głośnym śmiechem.
Kiedy przestali, Courtney poczuła na sobie czyiś wzrok. Kontynuowała rozmowę z Niallem, ukradkiem rozglądając się po sali.
Aż w końcu jej wzrok spoczął na wyjątkowo atrakcyjnym chłopaku, siedzącym na parapecie, idealnie naprzeciw niej.
Miał na sobie spodnie podarte na kolanach, czarną koszulkę, a w dłoniach trzymał butelkę wody. Żuł gumę, a ruchy jego żuchwy przyprawiły serce Courtney o szybsze bicie.
Wpatrywał się w nią intensywnie spojrzeniem zielonych oczu i była pewna, że gdyby źrenice miały magiczną moc, już dawno miałaby w swoim ciele niemałą dziurę.
Uwolnił jedną rękę i zaczął jeździć kciukiem i palcem wskazującym po swojej dolnej wardze.
I nie znosiła tego uczucia przerażenia i jednocześnie przyjemności, kiedy na niego patrzyła.
Chciała, by do niej podszedł, chciała poczuć jego perfumy i usłyszeć jego głos, ale jednocześnie nie chciała mieć z nim w ogóle do czynienia, ze względu na swój niezbyt dobry humor.
Nie chciała się z nim użerać.
Jaka szkoda, że nie zdawała sobie sprawy, że to on może być lekarstwem na każdy zły dzień.
A wystarczyło tylko, by był w pobliżu.
Puścił do niej oczko, a jej nagle trudno było przełknąć ślinę, chociaż w brzuchu rozpaliło się jakieś samowolne ognisko.
- Courtney?
Otrząsnęła się i spojrzała na blondyna, który trzymał dłoń na jej przedramieniu.
- Przepraszam, odleciałam. O czym mówiłeś?
- Pytałem co u Ethana. – uśmiechnął się pogodnie Niall.
Dziewczyna westchnęła.
- Ma się coraz lepiej, ale niestety, ta kuracja nie wyleczyła go z jego niedomóżdżenia. – westchnęła Courtney, a chłopak zaśmiał się głośno.

Kiedy Courtney obeszła prawie wszystkie stoiska i miała już w ręce większość ulotek z ofertami uczelni matematycznych, wyszła z auli i samotnie pokierowała się w stronę swojej szafki.
Avery uciekła z Zaynem już dawno temu, a brunetce jakoś przyjemnie było w towarzystwie roześmianego Nialla i Louisa, oraz mniej rozbawionego Liama.
Otworzyła szafkę i zabrała swoją torbę, wpakowując do niej wszystkie ulotki.
- Znów cię złapałem.
Podskoczyła w miejscu, łapiąc się za serce i biorąc głęboki oddech.
Ujrzała szeroki uśmiech Harrego, kiedy nachylał się nad jej uchem, mając dłonie splecione z tyłu.
Walnęła go książką i pokręciła głową.
- Auć. – syknął chłopak, a uśmiech z jego twarzy nie schodził.
- Potrzebujesz pomocy czy czegoś? – machnęła na niego ręką, jakby od niechcenia i zamknęła szafkę.
Odwróciła się do niego przodem i splotła ręce na piersi.
- Czegoś. – wzruszył ramionami.
Courtney przewróciła oczami.
Arogant.
Wyminęła go i ruszyła do wyjścia, a on jak wierny pies ruszył za nią.
Zeszła po schodach, a potem skierowała swoje kroki w stronę swojego domu.
Zatrzymała się nagle, a on prawie wpadł na jej plecy. Odwróciła się do niego i spojrzała na niego z wyczekiwaniem.
On nachylił się tak, my ich twarze były na tym samym poziomie. Westchnęła z poirytowaniem, widząc ten jego przeklęty, zadziorny uśmieszek.
- Nie mam ochoty na żarty. Czego chcesz? – uniosła brew i włożyła ręce do kieszeni bluzy.
- To już się podroczyć z moją ulubioną koleżanką nie można?
Dziewczyna przewróciła oczami i pchnęła go lekko w ramię.
- Z innymi koleżankami się podrocz, kolego.
Harry głośno wypuścił powietrze przez nos i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Czy ktoś tu jest zazdrosny? – uniósł brew, a błysk jego zielonych oczu i dołeczki w policzkach sprawiły, że dziewczyna musiała przełknąć gulę w gardle.
- Chciałbyś. – fuknęła Court i odwróciła się na pięcie.
Harry wywrócił oczami, ale tym razem nie gonił jej, tylko stanął w miejscu i założył ręce na piersi.
- Ale ze mnie głupek. A przez chwilę pomyślałem, że chciałabyś pojechać ze mną i sprawdzić, co tam u Ethana.
Dziewczyna zatrzymała się natychmiast i spojrzała przez ramię na Stylesa, który z ignorancją patrzył na swoje paznokcie. Kiedy zobaczył, jak dziewczyna się odwraca, uśmiech na jego twarz stał się jeszcze bardziej wyraźny.
Złapała się za czoło, policzyła w myślach do dziesięciu i podeszła do chłopaka.
- Chcę. – westchnęła. – Chcesz coś w zamian? Mam ci napisać sprawdzian z matematyki? Podrobić podpis mamusi na kartce z usprawiedliwieniem na wf? Czy może… - przerwała, bo chłopak położył palec na jej ustach.
Zaśmiał się cicho, widząc oburzenie w jej oczach.
- Nie. – powiedział stanowczo, a jego zachrypnięty głos spowodował ciarki w dole jej kręgosłupa.
Zabrał palec, a ona wpatrywała się w niego z wyczekiwaniem.
- Nic nie chcę. – pokręcił głową, a jego zielone oczy powoli wprawiały ją w hipnozę. – Szesnasta?
Courtney kiwnęła głową, bo nagle zabrakło jej słów.
Wyglądało na to, że w końcu przestała się go bać.
Albo nawet i wręcz przeciwnie.
Zaczynała go pragnąć, w ten dziwny, hormonalny sposób. Nie mogła opanować szybszego bicia serca, kiedy ją dotknął, czy tego ciepła w dole brzucha, kiedy za długo patrzyła w jego oczy.
Ale oprócz pragnienia fizycznego, zaczynała też pragnąć go mentalnie.
Jakby jej duch upominał się o kogoś bliskiego. Jakby jej serce krzyczało, że warto wejść o kilka kroków dalej, w tą nieznaną nicość.
I mimo tego, że coś z tyłu głowy podpowiadało jej, że spłonie, że nie wydostanie się z tego żywa… chciała spróbować.
I jeszcze wtedy tego nie wiedziała, ale on też tego pragnął.
Nawet jeśli o tym nie wiedział. 

Rozdział 15


Leżeli tak zwróceni do siebie, z delikatnymi uśmiechami na twarzach, a ich oczy błyszczały, zafascynowane swoim widokiem.
- Nie planuję zakochać się w najbliższym czasie. – powiedziała bezbarwnie, a on zmarszczył brwi.
- Co?
Dziewczyna przewróciła oczami.
- No… nie mam czasu. Muszę skończyć szkołę, potem stud..
- Nie, nie, czekaj. – Harry poprawił się, złączając razem swoje dłonie i przełknął ślinę. – Zdajesz sobie sprawę, że miłości, jako tako zaplanować nie można? Musisz wziąć czasami pod uwagę spontaniczność losu. Nikt do ciebie nie zadzwoni i nie powie „ Hej, Courtney, w najbliższy wtorek złamiesz nogę, powodzenia”. – uniósł brwi, a ona parsknęła śmiechem. – Nie możesz zaplanować każdej sytuacji, bo przeznaczenie i przypadek płatają sobie z nas figle na każdym kroku. Nigdy nie wiesz, co wydarzy się na pięć minut. Nigdy nie będziesz w stanie dopiąć wszystkiego na ostatni guzik, bo mogą zdarzyć się rzeczy, których nie przewidzisz.
Było jej głupio, że Harry dawał jej właśnie reprymendę, ale jednocześnie fascynowało ją to wszystko. Uwielbiała jego nauki.
- Harry!
Chłopak wypuścił powietrze z ust, słysząc wołanie swojego kuzyna.
- Zaraz wracam. – powiedział, podniósł się z łóżka i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Przez pierwsze pięć minut Courtney wpatrywała się w sufit i próbowała w jakikolwiek sposób  pozbyć się tego dziwnego napięcia z ramion, ale jak na złość, trudno było jej się rozluźnić.
Przez kolejne pięć minut bawiła się swoimi włosami, ale w końcu jej się znudziło.
Wstała więc, i zaczęła krążyć po pokoju chłopaka.
Może to dziwne i niespotykane, ale było tu bardzo schludnie. Na biurku nie walały się niepotrzebne papiery, a na półkach nie zauważyła ani grama kurzu. Zaczęła podziwiać kolekcję jego książek, dotykając palcami ich opraw. Przeszła dalej, w stronę telewizora, pod którym leżały płyty gier wyścigowych i uśmiechnęła się pod nosem.
Pasjonat.
Podeszła do komody i, zerkając ukradkiem w stronę drzwi, chwyciła w dłoń flakon perfum. Odkręciła zawleczkę i przyłożyła ją do nosa, mrużąc oczy.
To był najlepszy zapach na świecie.
Zapach tajemniczości, wdzięku, arogancji i jego kilku masek.
Zapach Harrego.
Nie mogła przestać się nim napawać.
Ta fascynacja nim przeradzała się w coś większego i doskonale czuła to w swoim żołądku. Nie mogła tego powstrzymać.
Odłożyła buteleczkę na miejsce i wróciła z powrotem na łóżko.
Usiadła na jego skraju, tuż przy poduszkach i zdecydowała, że zapali lampkę nocną.
I wtedy zauważyła coś, co zainteresowało ją najbardziej.
Wyciągnęła dłoń i chwyciła ramkę ze zdjęciem.
Zobaczyła kobietę, ubraną w poplamioną od sosu koszulę i długie, dżinsowe spodnie z lat 90siątych.
Miała średniej długości, czarne, proste włosy.
Była młoda.
I całowała kogoś w policzek, z zamkniętymi oczami.
Niestety zdjęcie było ucięte, więc wyglądało to, jakby kobieta całowała jego skraj.
Courtney przetarła fotografię palcem i zauważyła, że w jej rogu widnieje małe, prawie niewidoczne „A”.
Odłożyła ramkę na swoje miejsce i wbiła wzrok w przeciwległą ścianę, na której wisiał zegar.
Zerwała się natychmiast, widząc godzinę, chwyciła swoją bluzę i wyszła z pokoju.
Schodząc po schodach widziała sylwetki Spencera i Harrego, którzy rozmawiali w kuchni. Stali tyłem, więc nie mogli jej zauważyć, a dywan idealnie maskował jej odgłosy.
Ubrała więc buty i wyszła po cichu.
- Oh, dlaczego nie podsłuchałaś, faceci zawsze mają jakieś ciekawe tematy. – jęknęła Avery, zamykając swoją szafkę.
Ruszyły w stronę hali gimnastycznej, na dwa przeklęte wuefy.
Oczywiście Courtney przyznała się, że musiała wczoraj iść do Stylesa robić projekt z angielskiego. Avery wymusiła na niej Największą Przysięgę, że opowie jej wszystko ze szczegółami.
A zajęło jej to cholerne cztery przerwy, bo blondynka cały czas jej przerywała i zadawała dziwne pytania.
- Pewnie gadali o motorach, co mnie to obchodzi. – mruknęła Courtney i jak zwykle idąc korytarzem wbiła wzrok w swoje buty, bo ostatnimi czasy nie miała ochoty oglądać ludzkich spojrzeń.
Avery ucichła i ze zmarszczonym czołem poprawiła torbę na ramieniu.
- Co ty tam w tej swojej główce kombinujesz teraz, co? – zapytała podejrzliwe Courtney.
Blondynka spojrzała znacząco na przyjaciółkę i jak zwykle, gdy chce wyjawić światu jakąś swoją doskonałą teorię, zaczęła gestykulować dłońmi.
- Skąd on tak pięknie umie mówić o miłości? Nie wygląda na człowieka, który mógłby kogoś pokochać.
Courtney przewróciła oczami.
- Ty to akurat gówno możesz o tym wiedzieć. Nie znasz go. – odburknęła.
- A ty znasz? – Avery spojrzała na nią z uniesionymi brwiami.
Brunetka wzięła głębszy oddech.
- Mówił mi, że był zabójczo zakochany. I wydaje mi się, że to jest powód, dlaczego jest teraz taki zgorzkniały.
Avery głośno wypuściła powietrze przez nos.
- Ah ta miłość. Ostatnio ciągle o niej słyszę. Mój mały braciszek zakochał się ostatnio w naszej sąsiadce.
- Tyler? Przecież on ma dwa lata.
- No tak. – przytaknęła blondynka.- Ale w tamtym tygodniu namalował kilka kartek z serduszkami i jak byliśmy na spacerze w parku, to podbiegł do niej i nawet dostał całusa w policzek. To było najsłodsze co w życiu widziałam.
Courtney zaśmiała się cicho i zaczęła przebierać się w krótkie spodenki i białą koszulkę.
Poprawiła włosy i ruszyła w stronę wejścia na salę gimnastyczną, przy którym stał już znienawidzony nauczyciel wychowania fizycznego.
- Stopy do góry. – rozkazał, kiedy brunetka do niego podeszła.
Nauczyciel pochylił się nieznacznie i zacmokał.
- No no. Te buty nie są czyste panno Beverand. Nie wpuszczę panienki na salę. – wyciągnął z kieszeni swój mały notesik i przejechał długopisem po całej liście uczniów, szukając nazwiska Courtney.
A w niej aż gotowało się ze złości.
- Przecież używam tych butów tylko na wuefie. Jak mogą być brudne, skoro ćwiczę w nich tylko na sali albo na boisku? – zapytała, próbując utrzymać spokojny ton, ale nauczyciel zignorował ją całkowicie, stawiając dorodną jedynkę z aktywności w jej rubryce.
Uniósł głowę, wlepiając w nią swój ciekawski wzrok.
- Proszę iść do magazynku, po lewej stronie na regale znajdziesz pompkę. Usiądź sobie wygodnie i dopompuj wszystkie piłki.
No tak, lepiej by było, gdyby się nie odzywała.
Próbuj się bronić, to postrzelą cię drugi raz.
Dziewczyna powstrzymała głośne prychnięcie, odwróciła się bez słowa i poszła w stronę magazynku.
Chwyciła pompkę, przyniosła sobie siatkę pełną nienapompowanych piłek i usiadła na ławce w której brakowało jednej deski.
Jęknęła w duchu, ale zabrała się do roboty.
Po dziesiątej piłce zaczęła boleć ją ręka, więc oparła się o ścianę i zdmuchnęła włosy z twarzy.
- Jest i mój ulubiony ptaszek.
Pisnęła cicho, łapiąc się za serce.
W wejściu, oparty o framugę drzwi stał Styles. Miał na sobie białą koszulkę i cholera, kiedy tak trzymał ręce skrzyżowane na klatce piersiowej, podkreślając swoje opalone bicepsy, wyglądał bardziej niż pociągająco.
- Harry. Przestraszyłeś mnie. – wydukała Courtney.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem, odbił się od ściany i ruszył w jej stronę.
Usiadł obok niej, a ona wstrzymała na chwilę oddech. Oparł łokcie na kolanach i przez moment patrzył przed siebie. Courtney obserwowała go cały czas, ale kiedy odwrócił głowę, by na nią spojrzeć, drgnęła zaskoczona.
- Dlaczego wczoraj uciekłaś?
Dziewczyna postanowiła jednak zignorować to pytanie.
- Jak mnie tu znalazłeś?
- Zauważyłem, że brakuje cię na Sali, a kiedy akurat szedłem do toalety, usłyszałem sapanie w magazynku. Myślałem, że Stara Jędza i dyrektor znowu mają romans i nie mogłem się oprzeć, żeby nie zajrzeć.
- Rozczarowałeś się, że znalazłeś tylko mnie?
- Oh, wręcz przeciwnie. Więc? Dlaczego wczoraj kiedy wróciłem do swojego pokoju, nie było w nim ciebie?
Courtney uniosła brew.
- A co, liczyłeś na coś?
Harry zaśmiał się cicho.
- Dość przekomarzanek. Odpowiedz na pytanie. – powiedział, a mały dołeczek pojawił się w jego policzku.
Dziewczyna westchnęła.
- Było już późno. – odpowiedziała cicho.
Chłopak spojrzał na przeciwległą ścianę i kiwnął głową.
- Czyli nie zanudziłem cię moimi wykładami?
- Nie.
- Czyli gdybym zaprosił cię gdzieś, to byś się zgodziła?
Spojrzał na nią z zadziornym uśmieszkiem, a ona zmarszczyła brwi.
- Myślę, że tak. – wzruszyła ramionami.
- Okej. – kiwnął głową i znów spojrzał przed siebie.
Courtney ponownie zmarszczyła brwi, kiedy chłopak przestał się odzywać. Poczuła konsternację, a kiedy przeanalizowała całą sytuację, zaśmiała się głośno.
Harry spojrzał na nią z zaciekawieniem, kiedy zakrywała dłonią usta.
Uniósł brew, czekając na wyjaśnienia.
- No co?
- Nic. Dlaczego się śmiejesz?
- Bo się zawstydziłeś, a to rzadko spotykane. – powiedziała wciąż z uśmiechem na ustach.
Harry wyprostował się, jakby jego duma została urażona.
- Nie wstydzę się ciebie. – odpowiedział ze zmarszczonym czołem.
- Czyli nie zamierzasz mnie gdzieś zaprosić?
Chłopak zrobił zdziwioną minę.
- Zamierzam, ale kto powiedział, że muszę zrobić to teraz?
Courtney westchnęła, zaśmiała się cicho i wstała z ławki.
- Gdzie idziesz?
- Po więcej piłek. – odpowiedziała, idąc w stronę drzwi.
Styles poderwał się natychmiast i zamknął jej drzwi przed nosem, wciąż przytrzymując je ręką.
Ona wzięła głębszy oddech i odwróciła się twarzą do niego.
I wtedy po raz kolejny uderzyła w nią aura i zapach tego skomplikowanego człowieka.
Chłopak najpierw drugą dłonią uniósł jej podbródek, a potem zatopił palce w jej długich włosach.
Bawił się nimi przez chwilę, jeżdżąc wzrokiem po jej twarzy.
Uwielbiał, kiedy jej duże, brązowe oczy patrzyły na niego z taką zaciętością.
W końcu spuścił głowę, śmiejąc się cicho, a kilka loków zaczęło łaskotać jej czoło.
- Przestań mną manipulować. – burknął pod nosem.
Courtney zmarszczyła czoło.
- Przecież nic nie robię.
On uniósł głowę, i wydawało się, że jest coraz bliżej.
- Robisz. Inicjujesz tą zabawę. Uciekasz i oczekujesz, że będę cię gonił.
Przejechał palcem po jej policzku, zatrzymując się na ustach.
Wziął głęboki oddech, a jego serce zaczęło szybciej bić.
- Najgorsze jest to, że nie wiem, czy będę w stanie cię złapać.

Rozdział 14

Kiedy wróciła do domu, rzuciła torbą gdzieś w kąt i natychmiast poszła do kuchni. Szybko odgrzała i zjadła obiad, po czym jeszcze szybciej ruszyła do swojego pokoju.

Stała pośrodku pokoju ze zmarszczonym czołem. Podparła ramiona na biodrach, tępo wpatrując się w podłogę.
I nagle przytłoczyło ją kilka rzeczy.
Jak ma się uczesać?
W co ma się ubrać?
Jak się umalować?
Której perfumy użyć?
Spotkanie z Harrym Stylesem sprawiało, że kręciło jej się w głowie. A wizja tego, że ma iść do niego i spędzić z nim czas sam na sam w jego pokoju, powodowała, że zaczynała mieć mdłości.
Jeszcze ten tragiczny temat z angielskiego.
Przewróciła oczami i skierowała się w stronę garderoby.
Niewiele myśląc, ubrała jeden ze swoich ulubionych, bordowych swetrów, a włosy spięła w kucyka.
Bowiem nic tak nie irytowało jak przeszkadzające i łaskoczące włosy podczas nauki.
Zapakowała jeszcze zeszyt do torby i wyszła z pokoju.

Stanęła przed ogromnymi, dębowymi drzwiami i nacisnęła na dzwonek.
Przetarła nerwowo dłonie o uda, a kiedy zauważyła zarys osoby w małym okienku, przełknęła ślinę.
Drzwi otworzyły się na oścież, ukazując nikogo innego jak Harrego Stylesa, z zadziornym uśmieszkiem na twarzy.
Skinął głową, zapraszając ją do środka, a ona niepewnie przeszła przez próg.
Zamknął za nią drzwi, a ona odwróciła się i wbiła w niego wzrok.
- Nie rozbieraj się, pójdziemy się przejść. – odparł chłopak i zaczął ubierać buty.
Poprowadził ją przez korytarz i ogromny, drewniany salon, odsunął szklane drzwi i wyszedł na dwór.
Courtney uśmiechnęła się pod nosem, przypominając sobie imprezę i ich pierwsze spotkanie.
- Myślałam, że będziemy pisać projekt. – odezwała się, kiedy stanęli na brzegu niewielkiego jeziora.
Harry zwrócił głowę ku niej, powodując, że jego loki uroczo zafalowały.
Spuścił głowę i uśmiechnął się jednostronnie, a ona zmarszczyła czoło, myśląc, co tym razem może chodzić mu po głowie.
- Na dworze lepiej się myśli. Z resztą musimy poszukać dla ciebie jakiejś inspiracji. – odparł i splótł ręce za sobą.
Zaczął iść wzdłuż brzegu wolnym krokiem, a ona do niego dołączyła.
Minęło kilka minut – z jego twarzy nie schodził ten przeklęty uśmieszek, a do jej głowy nie wpadło nic ciekawego.
Kompletna pustka.
- Więc? – odezwał się w końcu, a jego głos był spokojny.
Courtney wzruszyła ramionami.
- Nic.
Harry westchnął cicho i włożył ręce do kieszeni bluzy.
- Po prostu porozmawiaj ze mną o miłości i wtedy będziesz potrafiła stwierdzić, o czym mówimy.
- To nie takie łatwe.
- Moim zdaniem to banalne.
- Więc mnie oświeć. – powiedziała zrezygnowana, a to całe wyzwanie zaczynało ją powoli irytować.
Do zadania z matematyki wystarczy odpowiedni wzór i cały przykład staje się jasny.
Nie ma nad nim gdybania. Wynik jest albo zły i trzeba go poprawić, albo dobry, i należy ruszyć dalej.
- Byłaś kiedyś zakochana? – zapytał, a jego wzrok utkwiony był gdzieś w szacie drzew.
Courtney wydęła dolną wargę.
- Nie.
- Nie? – zapytał zaskoczony chłopak i uniósł brwi. – A zdajesz sobie sprawę, że zakochanie jak i miłość to uczucie?
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Tak. – warknęła poirytowana.
- I nigdy w życiu nie odczuwałaś czegoś takiego jak miłość do drugiej osoby?
- No nie.
Harry zaśmiał się cicho.
- Więc nigdy nie czułaś miłości, mimo, że to jedno z najpotężniejszych uczuć, a jeśli dobrze pamiętam, to oskarżałaś mnie, że to ja jestem kompletnie bezuczuciowy. To się nazywa ironia, ale i hipokryzja, Courtney.
- Więc ty byłeś kiedyś zakochany? – dziewczyna uniosła brew i wbiła wzrok w jego anielski profil, a jej serce zaczęło szybciej bić.
Harry tylko uśmiechnął się tajemniczo.
- Wręcz zabójczo zakochany. – odparł zachrypniętym głosem.
- Więc co możesz na ten temat powiedzieć?
- Że miłość jest zabójcza. Kiedy zaczynasz ją odczuwać, czujesz się jakbyś połknął balon szczęścia. Miłość wyciąga z ciebie same dobre rzeczy, ukazując, co tak naprawdę skrywa w tobie serce. I gdy jesteś gotów poświęcić wszystko dla miłości, ten balon pęka i okazuje się, że miłość pozostawiła w tobie tylko to, co najgorsze i już nie ma dla ciebie ratunku. Miłość przemija, miłość niszczy. Nie przeczę, że to najlepsze uczucie na świecie, kiedy jest świeże i czyste. Ale w końcu dochodzi do tego, że to nie warty ryzyka pasożyt, niszczący człowieka.
Courtney wpatrywała się w niego jeszcze przez dłuższą chwilę, a potem wbiła wzrok w swoje stopy. I nagle do jej głowy zaczęły napływać odpowiedzi.
- Więc mówimy o najpotężniejszym uczuciu na świecie, przez które człowiek zmienia się czasami kompletnie. Zaczyna odczuwać troskę i potrzebę opieki, daje swoje zaufanie, uzupełnia się z drugą osobą, pozostając dla niej całkiem nagą i bezbronną. Wystawia na ostrzał duszę, bo twierdzi, że dla miłości warto, będąc pewnym, że nie stanie mu się krzywda.
Harry kiwnął tylko głową.
- Tak, i uwierz mi na słowo, będąc szczęśliwym z miłości to cholerne błogosławieństwo bogów. Ale będąc nieszczęśliwym z jej powodu to zasrane przekleństwo i jeszcze nikt nie znalazł recepty, jak je odczynić.
Chłopak zatrzymał się, bo dotarli na przeciwległy brzeg. Wpatrywał się w ogromny dom oddalony o jakieś sześćdziesiąt metrów, a jego loki lekko powiewały na wietrze.
- Więc kiedy jesteś zakochany, jesteś szczęściarzem, tak ślepym, że nie zauważasz kiedy krwawisz. A jak już wykrwawisz się całkowicie, pozostaje nic innego jak pustka.
Odwrócił się nagle w stronę lasu i skinął głową do dziewczyny.
- Chodź, przejdziemy się jeszcze kawałek.
- Myślę, że powinniśmy wrócić i spisać to wszystko, zanim ucieknie nam z głowy. – odparła Courtney, posłusznie za nim idąc.
Harry znów tylko uśmiechnął się pod nosem.
- Wydaje mi się, że ta cała teoria nie wypadnie ci z głowy jeszcze przez długi czas.
Spacerowali po lesie, idąc obok siebie, deptając po zżółkłych liściach i trwając w ciszy.
Courtney była pod wrażeniem wrażliwości chłopaka.
Cholera, czy to ten sam cyniczny Harry Styles wypowiadał się przed chwilą o miłości z taką pasją?
Coś było nie tak.
Ale dziewczyna skutecznie to ignorowała.
Uwielbiała wsłuchiwać się w jego zachrypnięty głos, kiedy prawi jej niesamowicie przemyślane morały. Przestała zważać na szczegóły.
Mogłaby spędzać z nim całe dnie, byle by tylko mówił.
W końcu wrócili do domu i wylądowali w jego pokoju. Courtney usiadła na łóżku, przypominając sobie, jak bardzo się go bała, kiedy pierwszy raz go zobaczyła. Zaśmiała się pod nosem.
Harry odwiesił swoją bluzę do szafy i spojrzał na nią przez ramię.
- Coś nie tak? – zapytał, marszcząc czoło.
Dziewczyna pokręciła głową.
Chłopak powolnym krokiem podszedł do niej, a jej oddech przyspieszył.
Materac ugiął się pod jego ciężarem, kiedy położył się obok niej i oparł głowę na łokciu, wbijając w nią swoje zielone spojrzenie.
A ona spłonęła rumieńcem.
- Z czego się śmiałaś? – zapytał, mrużąc oczy.
- Pamiętam jak się ciebie bałam, kiedy siedziałam na tym łóżku, a ty znikąd pojawiłeś się nade mną. – odparła, spuszczając głowę i bawiąc się swoimi palcami.
Chłopak uśmiechnął się, a w jego policzkach ukazały się dołeczki.
Nagle sięgnął ręką do jej włosów i zniszczył jej kucyka, zabierając gumkę.
- Ej! – złapała się za czubek głowy i odwróciła się do niego z oburzoną miną, ale nie zobaczyła nic innego, jak jego zadziorny uśmieszek.
- W rozpuszczonych ci ładniej. – odparł swoim seksownym, zachrypniętym głosem, a jej mina nagle skamieniała.
Jej wzrok utkwił w jego zielonych oczach i nagle wszystkie nerwy zniknęły.
Zarówno jak ona uspakajała jego, on działał na nią tak samo.
Odchrząknęła po krótkiej chwili i sięgnęła do torby po długopis i zeszyt.
- Dobra, to jak zaczniemy? – zapytała, otwierając zeszyt na czystej stronie i zakładając włosy za ucho.
Harry przewrócił się na plecy i przetarł twarz dłońmi, wzdychając, po czym wrócił do poprzedniej pozycji.
- Najpierw spisz wszystko to, co powiedziałem ci w lesie. – polecił chłopak, a ona natychmiast zabrała się za pisanie.
Wlepił w nią swoje ciekawskie spojrzenie i oglądał ekspresję jej twarzy.
W końcu jednak dziewczyna odłożyła długopis i odwróciła głowę w jego stronę.
- Co dalej?
- Napisz, że miłość może złączyć duszę, skleić ją w jedną całość, ale też łatwo może rozbić ją na miliony kawałków, które jeszcze trudniej złożyć. Miłość może cię wyleczyć, albo wyrządzić nieodwracalne szkody. W miłości nie ma nic racjonalnego. Miłość nigdy nie jest naszym wyborem, to my jesteśmy wyborem miłości. – dyktował chłopak, wkładając ramiona pod głowę i wpatrując się w sufit.
Dziewczyna skończyła pisać i spojrzała na niego, lustrując jednocześnie jego umięśnioną sylwetkę, na której ciasno opinała się czarna koszulka.
Nic, ani nikt na świecie nie mógłby zaprzeczyć, że Harry Styles to zdecydowanie bardzo pociągający chłopak.
Brunetka przegryzła wargę.
- Myślisz, że miłość jest dla głupców? – zapytała, a wzrok chłopaka nagle dziwnie zastygł.
Przewrócił się na bok i dopiero po chwili spojrzał jej w oczy.
- Ty zadaj sobie to pytanie. Czy głupiec dążył by do nieograniczonego szczęścia, podświadomie wiedząc, że jest możliwość, że to skończy się katastrofą i wiecznym nieszczęściem?
Courtney na siłę próbowała znaleźć w jego oczach jakąś podpowiedź, ale na próżno.
Spojrzała na czystą stronę zeszytu, a potem znów spojrzała na chłopaka.
- Głupcy nie ryzykują. Dlatego tak czy siak pozostają nieszczęśliwi, nigdy nie zaznając miłości.
Chłopak uniósł brwi po czym wskazał gestem, żeby zanotowała, co dziewczyna natychmiast zrobiła.
- Pomijając fakt, że nazwałaś siebie głupcem, całkiem podobała mi się ta sentencja. – chłopak uśmiechnął się, ciesząc się z własnej złośliwości.
Walnęła go w ramię, a on zaśmiał się głośno.
- I najgorzej jest, gdy płomień miłości rozpali się szybko i gwałtownie, bo wtedy wiadomo, że wypali się szybko. Tak szybko, że nie zdążymy zauważyć, że nic z niego nie zostało. Tylko ta bezgraniczna pustka i rozczarowanie.
Spojrzała na niego, próbując rozgryźć, do czego tak naprawdę się odnosi.
Czy Harry był tak beznadziejnie zakochany, że może o miłości mówić głównie w złych aspektach?
Czy zakochał się tak szybko i bezmyślnie, że kiedy to wszystko minęło, stał jak małe, bezradne dziecko w kałuży krwi, aż po kolana?
Chłopak mrugnął kilka razy i spojrzał na nią z kamienną twarzą.
Czy właśnie ta miłość jest powodem jego kilku masek?
Nie pokazuje siebie, bo boi się, że ktoś go zrani, a nie dlatego, że jak mówił, nie lubi tego robić?
Kolejna, kolejna i kolejna zagadka.
W jego oczach krył się żal i gorycz, ale ona tego nie dostrzegała.
Albo on tak pieczołowicie to skrywał.
- A najlepiej, kiedy ktoś najpierw przygotuje dobre palenisko i opał, by móc zapalić ogień. Wtedy pali się długo i spokojnie, a ty pozostajesz bez obaw, że cokolwiek mu zagraża.
Chłopak znów uniósł brew.
- Dobra metafora. Szybko się uczysz. – pochwalił ją, a ona znów powróciła do zapisywania wszystkiego w zeszycie.
Wbił jednak w nią spojrzenie i badał ogniki w jej oczach.
Czy można mieć aż tak oporną duszę, by nie móc się zakochać?
A może to wina rozsądku, który wziął górę nad sercem?
Harry mrużył oczy, wpatrując się w dziewczynę i zdał sobie sprawę, że się mylił. Myślał, że nie jest skomplikowana, jednak wyszło właśnie na jaw, że jest nie lada zagadką.
- Nie gap się tak, bo gubię literki. – burknęła pod nosem, a mały rumieniec wkradł się na jej twarz.
- Peszę cię, Courtney? – chłopak uniósł brew i nie spuszczał z niej wzroku.
Ona tylko spojrzała na niego wymownie i postawiła ostatnią kropkę.
Harry usiadł i położył rękę na jej plecach, przez co ona zastygła w bezruchu.
Był tak blisko, że czuła jego oddech na swoim ramieniu.
- Ym... myślisz, że moglibyśmy jeszcze coś dopisać? – spojrzała na niego, przegryzając wargę.
Uniosła zeszyt i trąciła go nim w jego tors.
Chłopak spojrzał w dół, nie wiedząc, co powiedzieć, bo zatracił się w myślach.
Po chwili spojrzał na nią, chwycił zeszyt i odłożył go na bok.
- Połóż się ze mną. – wyszeptał, a przyjemny dreszcz przebiegł po jej plecach.
Kiwnęła głową i położyła się obok niego, wpatrując się w sufit.
Milczała, analizując wszystko to, co Harry dzisiaj powiedział.
- Wiesz, gdzie jest haczyk? – zapytał, podkładając jedną rękę pod głowę.
Dziewczyna rzuciła na niego krótkie spojrzenie.
Pokręciła głową.
- Tyle, ile było, czy jest, ludzi zakochanych, tyle jest interpretacji miłości. To, co dzisiaj ci opowiadałem, to tylko moja perspektywa spojrzenia na miłość. Można ją opisywać na miliony różnych sposobów, porównywać do miliona różnych rzeczy, negować ją albo czcić. Dlatego tyle jest teraz piosenek, filmów, książek, i robi się tego coraz więcej. Za każdym razem ktoś o miłości powie inaczej, mimo, że to wszystko ma takie samo znaczenie. To zależy, jak ktoś ubiera coś w słowa. – wytłumaczył Harry, a dziewczyna wzięła głęboki oddech.
- Mi się podoba twoja interpretacja. – powiedziała cicho dziewczyna, a mały wstyd pojawił jej się gdzieś w głowie.
Chłopak zabrał rękę spod głowy i odwrócił się do niej, kładąc się na boku.
Wpatrywał się w jej profil z zaciekawieniem.
- Nie mogę doczekać się, aż ty się zakochasz. – powiedział, ukazując dołeczek na jednym policzku.
Dziewczyna przybrała tą samą pozycję co on i rzuciła mu skonsternowane spojrzenie.
- Dlaczego?
Chłopak uśmiechnął się szerzej.
- Jestem ciekaw twojej własnej interpretacji. 

Rozdział 13

A kiedy ciąży na tobie pustka, pamiętaj, że samodzielnie jej nie wypełnisz.
Bujał ją tak w swoich ramionach kompletnie nie do rytmu i jedyne co czuł, to spokój. Spokój, którego szukał od dłuższego czasu. I choć wypełniał go całego, on miał ochotę na więcej. Miał ochotę brać go garściami i kumulować w sobie, by przechować go na czarną godzinę. Bo wiedział, że gdy ona go opuści, już nigdy nie będzie spokojny.
Oparła głowę o jego obojczyk i przymrużyła oczy, ciesząc się jego bliskością.
Usłyszała jakieś przytłumione szepty i otworzyła oczy.
Przy bufecie stała grupka cheerleaderek, pokazując na nich palcami i komentując ich taniec.
- Twoje fanki są chyba odrobinę zazdrosne. - powiedziała Courtney, unosząc głowę, by jej głos dotarł do jego ucha.
Chłopak zmarszczył czoło i rozglądnął się na boki, a gdy zauważył grupkę dziewczyn, wywrócił oczami z poirytowaniem.
Odsunął się kilka centymetrów od swojej partnerki i spojrzał na nią z góry.
- Masz może ochotę stąd wyjść? - zapytał.
Wpatrywał się w te wielkie, brązowe, sarnie oczy i miał wrażenie, że chłoną go całego.
Uśmiechnęła się delikatnie i kiwnęła głową.
Splótł ich palce razem i pociągnął w stronę wyjścia, w przeciwną stronę od jego szkolnej grupy fanek.
Wyszli na boisko, a on poprowadził ją w stronę trybun, ani na chwilę nie puszczając jej ręki.
Słychać było tylko stukot jej szpilek i dudniącą muzykę, dochodzącą z sali.
Wspięli się po schodach i usiedli na plastikowych krzesełkach, w niewielkiej odległości od siebie.
- Jak było w Los Angeles? - zapytała, patrząc nieśmiało na swoje splecione na kolanach dłonie.
Spojrzał na nią, badając uważnie jej profil.
- Wygrałem.
Uśmiechnęła się pod nosem.
Powiedział to tak skromnie, jakby był małym chłopcem, który wspiął się na wysoką górę.
- Gratuluję.
- A tobie jak minął tydzień?
Nie miał ochoty prowadzić tak nudnej rozmowy z nikim i nigdy w życiu. Jednak chodziło tu o nią. Wszystko na jej temat go interesowało.
Wzruszyła ramionami.
- Nijak. Kawiarnia jest już prawie skończona. - uniosła brew, patrząc na niego, jakby próbując wychwycić jakiś ułamek jego sekretu.
Uśmiechnął się zwycięsko.
- Cieszy mnie to. Nigdy nie lubiłem drapać ścian. - powiedział, a dobry humor zaczął od niego tryskać.
Courtney pokręciła głową, wbijając wzrok gdzieś w dal, na osmolone i spalone dekoracje.
Wskazała na nie palcem.
- W środę było spotkanie z dyrektorem na temat tego incydentu. - przeniosła swój wzrok na niego, opuszczając palec. - Wiesz, że jesteś w kręgu podejrzanych?
Zabrzmiało to jak oskarżenie z jej strony.
Harry spuścił tylko głowę i zaśmiał się cicho, krzyżując swoje nogi w kostkach.
Skorzystała z chwili i zmierzyła go wzrokiem, a jej serce zaczęło bić szybciej. Tak piekielnie seksownie wyglądał w tym garniturze.
- Dobra, czas pogadać otwarcie, bo widzę, że dalej nie obdarowałaś mnie ani krztą zaufania i masz mnie za kogoś kompletnie innego. - spojrzał na nią spod swoich rzęs, a ona odrobinę się przeraziła.
Podskoczyło jej jednak coś w żołądku, jakby ekscytacja, że w końcu pozna jego prawdziwą twarz, bez maski.
- Nie zrobiłem nic, o co jestem posądzany. - jego wymowny wzrok powinien dać jej jasną odpowiedź, zamiast tego, zrodził jeszcze więcej pytań.
Wydęła dolną wargę i zmarszczyła czoło, gapiąc się na swoje buty.
Harry westchnął cicho i podrapał się po karku.
- Nie zniszczyłem tych dekoracji Courtney. - powiedział cicho.
Kiwnęła głową.
- Akurat to wydedukowałam. - odburknęła.
- Nie zniszczyłem też kawiarni. I myślałem, że sama do tego dojdziesz. Przecież byłem wtedy z tobą, na imprezie u Spencera. Wtedy, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, w moim pokoju.
Coś, jakaś pięść albo ewentualnie ogromny kij, walnął ją w głowę i dopiero teraz zaczęła myśleć.
Olśnienie było tak błogie, że nie mogła pozbyć się przyjemności, jaka rozchodziła się po jej ciele. Tak długo na nie czekała.
To tak, jakby ktoś otworzył tamę, a do suchego nurtu rzeki wlała się woda.
Tyle odpowiedzi zalało jej mózg, że nie była w stanie nic powiedzieć.
Harry chwycił jej podbródek w dwa palce i przekręcił jej głowę w swoją stronę.
- Nie jestem niebezpieczny. Nie dla ciebie. - powiedział cicho, a od jego oczu biło zaufanie i troska. - Nie jestem tym dupkiem, o którym słyszysz codziennie w szkole na korytarzu na przerwie. Nie wykorzystuję nikogo dla własnych celów. Nie jestem ani narcystyczny, ani arogancki. A przynajmniej nie za takiego się uważam.
Nie mogła uwierzyć w to, co się właśnie działo.
To prawda, czasami jak usłyszała jakąś plotkę na jego temat, to aż mroziło jej szpik w kościach. Nigdy nie chciała ich słuchać a tym bardziej oceniać go po jakichś historiach powtarzanych z ust do ust. Przecież wszystko mogło być kłamstwem.
Ale jak słyszała to kłamstwo powtórzone kilkakrotnie i to od różnych osób, to zaczynała w to wierzyć.
Ostatnio usłyszała, że po imprezie u Spencera, nad ranem, z pokoju Harrego wyszły trzy dziewczyny.
Albo Katy powiedziała jej, że we wtorek usłyszała od kogoś, że ponoć Harry pierzył jakąś drugoklasistkę w schowku na miotły.
W piątek na angielskim Alinson zawzięcie szeptała do jej ucha, że Harrego nie ma tydzień, bo wyjechał pod namiot z kilkoma dziewczynami z Atlanty.
Słyszała wiele razy, że Harry Styles uwodzi dziewczyny jak chce i kiedy chce. Że podrywa je na swój motor i swój urok osobisty. Że każda jest na skinięcie jego palcem. Że spędza z nimi krótkie, upojne chwile, po czym rzuca je, jak stare skarpetki do kosza na pranie. Że żadna nie oparła się jeszcze jego namowom, i wskoczyła do jego łóżka.
Rzekomo każda robiła to, bo była w nim zauroczona, a on, niczym niewzruszony facet, wykorzystywał to jak chciał i łamał im serca.
Rzeczywistość była inna.
Faktycznie, każda chciała mu wpakować buzię w rozporek, ale on je po prostu odrzucał, a one, rozczarowane i zdruzgotane, odchodziły do swoich koleżanek, opowiadając historię, jak Harry Styles brutalnie łamie dziewczęce serca.
To nie te wszystkie dziewczyny były wykorzystywane.
Wykorzystywany był Harry.
- Czyli mówisz mi, że to, co mówią za twoimi plecami... to wszystko kłamstwa? - zapytała, a on natychmiast pokręcił głową. - Nie przespałeś się z żadną z tych dziewczyn? - usłyszawszy to pytanie natychmiast odwrócił głowę w jej stronę i spojrzał na nią z wyrzutem.
Odpowiedź była oczywista.
- Ale i tak mam nieodparte wrażenie, że prawdziwego siebie chowasz gdzieś głęboko, a to, co pokazujesz na co dzień, to zwykła maska. - powiedziała ze zrezygnowaniem.
Harry wypatrywał się w nią w ciszy, jakby chwilę zajęło mu przyswojenie jej słów.
A wtedy spuścił głowę i westchnął ze zrezygnowaniem.
- Court... ja się po prostu nie lubię otwierać. Nie czuję tej potrzeby uzewnętrzniania się. - zawiesił głos na chwilę. - Przed nikim. - powiedział twardym tonem, celowo zaznaczając te dwa słowa.
- Dlatego tak ciężko jest mi ci zaufać.
Wzruszył ramionami.
- Patrząc na to z twojej perspektywy, nie dziwię ci się. Aczkolwiek uważam, że zaufanie mi nie jest wcale takie straszne jak ci się wydaje.
- Moim zdaniem na zaufanie trzeba sobie zasłużyć. - powiedziała z wyrzutem, opierając się o krzesło.
Harry zmarszczył czoło i chwilę trawił jej słowa.
- Czyli ja nie dałem ci wystarczających powodów do zaufania? - zakpił.
Prychnął cicho i pokręcił głową.
- To było wręcz bezczelne, Courtney. Czuję się urażony. - odchylił się do tyłu, a jego plecy dotknęły oparcia krzesła.
Dziewczynie natychmiast zrobiło się głupio. Nie spuszczała z niego wzroku. Faktycznie wyglądał na urażonego.
- Przepraszam, ja po prostu... - westchnęła. - Sama nie wiem...
Patrzyła się na swoje stopy, z kompletną pustką w głowie i w sercu.
- Masz straszną tendencję do kombinowania i komplikowania sobie spraw. Życie wymaga prostych decyzji, jak będziesz tak siedzieć i myśleć, to wszystko cię ominie. - powiedział i odwrócił głowę w jej stronę.
Zaparło jej dech w piersiach, kiedy tak na nią spojrzał.
Zastanawiało ją, skąd on bierze te wszystkie swoje mądrości i ile jeszcze ma ich w zanadrzu.
Pociągała ją jego inteligencja i spryt.
Zawsze zachowywał się jakby był o jeden krok do przodu przed wszystkimi.
Ale właśnie teraz ujrzała, że nie odnosi się do tego ani arogancja ani cwaniactwo.
To po prostu świat przypiął mu łatkę wszechwiedzącego, przystojnego narcyza.
Tak naprawdę było inaczej.
Widocznie umysł Courtney był zbyt ciasny, by pojąć to od razu.
Przegryzła wargę, a chłopak dość niedyskretnie przeskanował jej ciało.
Zwykle widywał dziewczynę w długich swetrach, zapiętą po szyję, w rozpuszczonych, prostych włosach.
Teraz miała na sobie piekielnie seksowną, czarną sukienkę, sięgającą kilka centymetrów ponad kolano. Odkryty dekolt, przyozdobiony jakimś złotym naszyjnikiem.
I pięknie zakręcone, delikatne loki.
Jej makijaż był również nieco mocniejszy niż zwykle.
Dziewczyna wzięła w końcu głęboki oddech, próbując rozluźnić spięte ramiona.
Trudno było to zrobić, kiedy Harry wpatrywał się w nią wzrokiem pełnym podziwu i uznania.
- Peszysz mnie. - powiedziała cicho, z jakimś małym uśmieszkiem na twarzy, patrząc przed siebie.
Harry parsknął śmiechem, spuszczając wzrok.
Courtney ponownie wzięła głęboki oddech.
Nie mogła pozbyć się wrażenia, że zawsze gdy jest przy nim, robi jej się niesamowicie gorąco.
- Dobra. - powiedziała jakby bardziej do siebie niż do niego.
Harry zmarszczył brwi i patrzył na nią z wyczekiwaniem.
- Przepraszam. Za moje dziwne zachowanie. Po prostu sprawiasz, że czuję się nieswojo, przez co czasami mogę gadać głupoty. Przepraszam również za to, że Cię nie doceniłam i nie okazałam ani krzty wdzięczności za to, co zrobiłeś dla Ethana. - mówiła, bawiąc się swoimi palcami. - I dla mnie. - dodała ciszej.
Harry, niezdolny nic powiedzieć, tylko skinął głową.
- Bo to co zrobiłeś było niesamowite, Harry. Nie wiem, jak mogę ci się odwdzięczyć. - szepnęła.
Chłopak wzruszył ramionami.
Nagle przyszło mu coś do głowy.
- Ale ja wiem. - powiedział, wstając i wyciągając dłoń w jej stronę.
Popatrzyła na niego z konsternacją.
Tym razem postanowiła nie zadawać pytań, tylko po prostu mu zaufać.
I zauważyła ten błysk dumy i zadowolenia z siebie w jego oczach, kiedy wstała i chwyciła jego dłoń.
Poprowadził ją przez trybuny i boisko, z powrotem na salę.
Na parkiecie jak zwykle było tłoczno, jednak on, górując swoim wzrostem, bez problemu przeciągnął ją przez tańczące pary i stanął na środku.
Odwrócił się do niej, a zadziorny uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
Złapał ją za obie dłonie i pochylił się. Zabrakło jej tchu kiedy jego miękkie usta musnęły kostki jej palców. Przymknął przy tym oczy, a kilka loków opadło na jego czoło. Delikatny rumieniec pojawił się na jej twarzy, a w brzuchu zrobiło jej się cieplej.
Wyprostował się, wciąż z tym samym uśmieszkiem, a jego dłoń powędrowała do jej zgrabnej talii.
Przyciągnął ją do siebie, a ona z wrażenia położyła dłonie na jego klatce piersiowej.
Drugą dłoń umieścił w jej długich, brązowych włosach i nachylił się do jej ucha.
- Zatańcz ze mną. - wyszeptał, a ona, mimo głośnej muzyki, usłyszała go doskonale.
Przeszedł ją przyjemny dreszcz, kiedy jego ciepły oddech odbił się od jej wrażliwej skóry.
Przymknęła oczy, a jej zmysły się wyostrzyły. Harry oparł swoje czoło o jej i oblizał usta.
Zjechał ręką po jej ramieniu, złączył razem ich palce i zaczął się powoli poruszać.
Tańczyli, jakby nikogo na tej sali nie było, jakby nie obchodził ich kompletnie nikt.
Nagle przenieśli się na łąkę, pełną pachnących kwiatów. Przyjemnie orzeźwiający wiatr przebijał się przez jej włosy. Noc, spokojna i gwieździsta, owinęła ich swoimi ramionami i zamknęła w ich własnym świecie.
Tańczyli, jakby w całym ich życiu nie było nic ważniejszego, niż ta chwila.
Zniknęły wszystkie niesprawiedliwości, problemy i całe zło, które kiedykolwiek ich dotknęło.
Jakby przez chwilę anioły z samego nieba musnęły ich swoimi boskimi skrzydłami.
Nagle Harry zrobił jeden krok w tył, puszczając jej talię. Uniósł ramię do góry i obrócił dziewczynę. Jej sukienka rozkloszowała się podczas obrotu, a kilka osób z otoczenia zwróciło na to uwagę. Wpadła na jego tors trochę za mocno, bo jej but trochę niefortunnie się wygiął.
On jednak uśmiechnął się na jej niezdarność, trzymając ją mocno. Ona, mając delikatnie rozchylone wargi, wpatrywała się w niego jak obrazek.
Harry uniósł dłoń i zebrał włosy z jej twarzy, zakładając za ucho. Courtney przełknęła ślinę, ciesząc się jego dotykiem. Chłopak chwycił obie jej dłonie i przycisnął do swojej klatki piersiowej. Nagle pochylił się i bez ostrzeżenia pocałował ją w czoło.
Czułość i miękkość tego pocałunku była z jak najśmielszego snu. Na twarzy dziewczyny pojawił się żywy rumieniec.
Oparł swojej czoło o jej i przymknął oczy, a jego serce zaczęło bić szybciej, kiedy w jego głowie pojawiła się zażarta walka w podejmowaniu decyzji.
Nie, jeszcze nie czas na to.
Jest zbyt wcześnie.
Odsuń się, nim zrobisz coś głupiego.
Chłopak odchrząknął i spojrzał na nią ostatni raz.
Miała zamknięte oczy. Wyglądała tak niewinnie, że przez chwilę znów się zawahał.
Puścił jej dłonie i odwrócił się, znikając w tłumie.
A ona stała pośród tańczących par i czuła, jakby z jej własnej bajki uciekł książkę i pozostawił po sobie szarą, ponurą powierzchnię, na której nie urośnie żaden kwiat.

Społeczność szkolna od najdawniejszych czasów była podzielona.
Najpopularniejsi, sportowcy, bogacze, narkomani, cheerleaderki, naukowcy, muzycy, poeci, nieudacznicy czy samotnicy.
I choć ta hierarchia była kompletnie bezsensowna, dla niektórych stanowiła sprawę życia lub śmierci.
Jeśli ktoś postanowiłby wbić się z dna i sięgnąć szczytu, natychmiast zostałby zgnieciony przez złowrogie szepty, nieprzyjemne spojrzenia, „przypadkowe" szturchanie na korytarzu, głupie żarty czy nawet i bójki.
Jeśli ktoś został do danej grupy przypięty - nie było odwrotu.
Nigdy nie mogłeś z samotnika stać się najpopularniejszym.
I choć podział społeczności szkolnej nie był spisany na żadnym dokumencie, każdy uczeń znał go doskonale.
Mimo, że teoretycznie nie istniał.
Praktycznie tylko o to w szkole chodziło.
Dla Courtney nie było większej głupoty niż to. Nigdy nie zwracała na to uwagi. Najważniejszym było, żeby doskonale przygotować się do sprawdzianu z matmy i zdać go najlepiej w historii szkoły.
Jednak kiedy w poniedziałek przekroczyła progi tego przesączonego plotkami budynku, podświadomie przeczuwała, że zmieniła miejsce w szkolnej hierarchii.
Nie chodziło już o to, że po raz pierwszy jakiś nieznajomy chłopak otworzył dla niej drzwi. Kiedy szła do swojej szafki przyciągała zainteresowanie uczniów.
Dziewczyny patrzyły na nią jak na największego wroga, tak, że musiała patrzeć pod nogi, żeby nie wywrócić się pod ciężarem ich spojrzenia.
Chłopcy patrzyli na nią jakby widzieli ją po raz pierwszy. Tak, jakby stanowiła dla nich nie lada wyzwanie, jednak jakby owego wzywania chcieliby się podjąć i to jak najszybciej.
Świat tylko czekał na najodważniejszych.
Wykręciła kod do szafki i nerwowym ruchem otworzyła drzwiczki.
Odetchnęła z ulgą, bo nie wyleciała żadna kleista maź czy kartki z pogróżkami. Zapakowała podręcznik do angielskiego do torby, słysząc coraz głośniejsze szepty.
Były jak brzęczenie chmary jadowitych os, kręcących się gdzieś przy uchu w upalny dzień.
Nagle drzwi od jej szafki zatrzasnęły się, ukazując uśmiechniętego od ucha do ucha chłopaka. Oparł się nonszalancko o filar, splatając ze sobą ramiona na torsie i przebiegł spojrzeniem po wszystkich, którzy mu się przypatrywali, po czym wbił wzrok w jej twarz.
- Nie wiedziałem, że z matematyczki zmieniłaś się w aktorkę. - rzucił, mrużąc delikatnie powieki.
Dziewczyna drżącymi dłońmi zamknęła swoją torbę i przełknęła ślinę, po czym spojrzała na chłopaka z uniesioną brwią.
- Uwierz, że ja też nie.
Chłopak spuścił głowę, śmiejąc się cicho. Chwilę potem uniósł wzrok na dziewczynę, a kilka jego loków opadło mu na czoło.
- Cześć, Courtney. - uśmiechnął się, a jego dołeczki wyraźnie się zarysowały.
- Cześć, Harry.
- Myślisz, że gdybym cię teraz pocałował, bylibyśmy jutro na pierwszych stronach szkolnej gazetki? - zapytał, jakby od niechcenia.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy.
- Co?
Chłopak zaśmiał się jeszcze głośniej niż przedtem.
Przez chwilę pomyślała, że specjalnie podszedł do niej i robi sobie z niej żarty, by tylko zgnębić ją przed publiką.
- Żartowałem, wyluzuj. - odbił się od ściany i stanął przy niej bokiem. - Chodź, bo się spóźnimy. - powiedział, idąc w stronę klasy, a Courtney posłusznie za nim poszła.
Zdziwiła ją ta jego otwartość. Zwykle ich relacja w szkole ograniczała się do krótkich zaczepek czy kilku długich spojrzeń na stołówce. Kiedy się do niej odzywał, to i tak robił to naprawdę rzadko. Ale i tak wtedy miał w tym jakiś cel.
Raz zawiózł ją do kawiarni od razu po szkole, żeby potem wyjść wcześniej, a raz wręcz kazał jej przyjść na wyścig.
Chyba powoli zaczynała zgadzać się z Avery.
Harry Styles zrobił się jakiś dziwny.
- Mamy razem robić jakiś projekt, tak? - zapytał, a jego duże dłonie wylądowały w kieszeniach spodni.
Courtney kiwnęła głową.
- „O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości?". - westchnęła ze zrezygnowaniem, co przykuło jego uwagę.
- Co, nie podoba ci się ten temat? - zapytał.
- Cóż... wolę cyfry od liter. Pisanie nigdy nie było moją mocną stroną. - przyznała i uśmiechnęła się do niego niewinnie. - Z resztą nawet nie wiem, z której strony to ugryźć, za cholerę nie wiem, co mogłabym powiedzieć o miłości.
- Czyli dostałem beznadziejnego partnera do projektu. - zażartował, a ona uderzyła go lekko w ramię, przez co chłopak odsunął się kawałek, wybuchając śmiechem.
- Nie pozwalaj sobie. - odburknęła, jednak na jej twarzy widniał szeroki uśmiech.
- Umówmy się tak. Przyjdziesz dzisiaj do mnie i zaczniemy to powoli robić. Jeśli naprawdę nie wciągniesz się w temat, to napiszę wszystko sam, jednak po pewnym warunkiem.
Courtney uniosła brew, czekając aż chłopak kontynuuje.
- Napiszesz za mnie dwa najbliższe sprawdziany z matmy. - wyszczerzył się do niej jak małe dziecko, a ona przewróciła oczami.
- Stoi. - odparła i zatrzymała się, bo dotarli do odpowiedniej klasy.
- Mam jeszcze jedną prośbę. - odezwał się chłopak, kiedy już łapała za klamkę.
Wróciła do niego spojrzeniem i zrobiła pytającą minę.
On podszedł do niej i uniósł jej podbródek, wpatrując się w jej oczy z uśmiechem.
- Nie przejmuj się tym wszystkim, co się wokoło dzieje. Uwierz mi, naprawdę szkoda twoich nerwów na to wszystko. Po prostu to ignoruj. Mogłabyś to dla mnie zrobić? - zapytał, a ona tonęła w jego zielonych oczach.
Cholera, jeszcze te urocze dołeczki i te loki zaczesane do góry.
Wcale się nie dziwiła, dlaczego te wszystkie dziewczyny były tak o niego zazdrosne.
Która wariatka powiedziałaby „nie", jeśli ktoś zapytałby ją, czy ma ochotę spędzić trochę czasu sam na sam z Harrym Stylesem?
Żadna.
I mimo tego, że Courtney zawsze uważała, że jest nietuzinkowa, że nie jest jak wszystkie dziewczyny. Że nigdy nie zadurzy się w szkolnym przystojniaku i nie da złamać sobie serca.
- Dobrze. - odparła, kiwając głową.
Przyszedł czas, kiedy Courtney Beverand po raz pierwszy zmieniła zdanie.

Rozdział 12

Czasem warto zamilknąć na chwilę i posłuchać, co ma do powiedzenia nasze serce.
Niedziela minęła tak szybko, że Courtney miała ochotę usiąść w kącie i płakać. Nastał znienawidzony przez wszystkich poniedziałek, i wszystko byłoby w miarę w porządku, gdyby nie te przeklęte testy z matmy.
Miała ochotę wpakować sobie kulkę w łeb.
Nienawidziła tego rozbierającego ją stresu.
- Proszę pochować zbędne książki, piórniki i telefony. – powiedział głośno Tapkins.
Courtney spojrzała na swoją przyjaciółkę i cicho parsknęła śmiechem, kiedy Avery przewróciła oczami.
Jednak nie było jej do śmiechu, kiedy nauczyciel położył przed nią kartkę z zadaniami. Westchnęła głośno i zabrała się do pracy.
Minęło pół godziny, większość uczniów zrobiła po dwa zadania i smacznie drzemała na swojej ławce. Pozostali albo siedzieli i wpatrywali się tępo w okno, albo, jak Courtney, zawzięcie liczyli zadanie na szóstkę.
Była w połowie obliczeń, kiedy telefon w jej torbie zaczął nieustannie brzęczeć. Rzuciła długie spojrzenie na Tapkinsa, który spacerował teraz po przeciwległej stronie klasy i zanurkowała szybko dłonią do torby. Wyłowiła swoją komórkę i umieściła ją między nogami, wciąż uważnie zerkając na nauczyciela.
Dostała esemesa.
Zmarszczyła brwi.
Od: Harry
Jak się trzyma moja mała ptaszyna?
Dziewczyna przegryzła wargę, czując dziwne mrowienie w brzuchu.
Do: Harry
Mam test z matmy, później odpiszę.
Wrzuciła telefon do torby najciszej jak mogła i znów zabrała się za obliczanie.
- Kończymy!
Oh nie! Zostały jej jeszcze dwa słupki!
Tapkins na całe szczęście zaczął zbierać kartki z drugiej strony klasy, więc kiedy podszedł do niej, skrobała już tylko wynik.
- No no, Panno Beverand. Jak zwykle reprezentuje pani wysoki poziom. – skomentował nauczyciel i puścił jej oczko.
Courtney odetchnęła głęboko, kiedy wyszła z klasy i skierowała się w stronę stołówki. Szła akurat po coś do picia, kiedy dogoniła ją Avery.
- No, będzie trzy, będzie pięknie. – powiedziała i wrzuciła monety do automatu.
Brunetka prychnęła.
- Jesteś najbardziej ambitną osobą jaką znam.
- Ej, bez takich niemiłych sarkazmów. – ostrzegła ją palcem przyjaciółka.
Usiadły przy jednym z wolnych stolików, przy grupce cheerleaderek i zaczęły jeść.
Zobaczyły jak do stolika obok podchodzi ich alfa – jak ona się nazywała? Sam? Clover? Alex? Nieważne.
- Nigdzie nie mogę go znaleźć! – zapiszczała swoim skrzeczącym głosem i tupnęła nogą.
- Kogo? – zapytała któraś z nich.
- No Stylesa! Muszę mu zrobić zdjęcie na kontakt! – machnęła ręką jak ostatnia diva i usiadła między koleżankami, a Courtney i Avery wymieniły znaczące spojrzenia.
- Ojejciu, masz jego numer? – zapytała następna i zasłoniła usta wypielęgnowaną dłonią.
- Tak! – zapiszczała alfa i zaczęła skakać jak pięciolatka, która dostała ulubionego lizaka.
Avery wydała z siebie dziwny dźwięk, jakby wymiotowała, więc Courtney szybko na nią spojrzała i wybuchła śmiechem.
- Masakra, chyba brak mi na to komentarza.
- Jeżeli moja córka będzie chciała zostać cheerleaderką to wyrzucę ją przez okno zanim nawet dokończy mi o tym mówić. – oznajmiła Courtney i zabrała się za jedzenie.
- Apropo Pana Stylesa… odzywał się? – zapytała Avery, a Courtney wbiła wzrok w stół.
Siet.
- No, pisał do mnie jak miałyśmy testy, cholera… - brunetka przestała jeść i sięgnęła do torby po telefon.
Do: Harry
Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że jedziesz do Holiłudu? Chcesz zostać gwiazdą?
- Ojejciu, skąd masz jego numer? – Avery zaczęła naśladować piskliwy głos, a Courtney aż podskoczyła na krześle.
- Jezu, weź nie strasz. – zaśmiała się brunetka i spojrzała na wibrujący telefon.
Od: Harry
Po prostu myślałem, że nie za bardzo cię to interesuje, co robię i gdzie to robię. Przepraszam.
Do: Harry
Ostatnio cały czas mnie przepraszasz. :)
Od: Harry
Nauczyłem się, przyjemna rzecz :) i widzę, że znalazłaś moją niespodziankę. Trafiłem z kwiatami? Nie znam się na tym …
Do: Harry
Czy ty zaczynasz… jak ty to powiedziałeś… „włazić mi w dupę” panie Styles?
Od: Harry
Nie fantazjuj o tym przed snem, proszę.
Courtney parsknęła śmiechem.
- Co? – zapytała Avery. – Oj no weź pokaż, od kiedy ukrywasz przede mną takie rzeczy? – zmarszczyła czoło i wyrwała jej telefon z ręki.
Jej mina niewiele się zmieniła, gdy oddawała przyjaciółce telefon.
- On się zrobił jakiś dziwny. – zmarszczyła nos i ugryzła kanapkę.
- To znaczy? – zapytała skonsternowana Courtney.
- No… gdzie jest ten chamski, intrygujący Brytyjczyk o stu twarzach?
Brunetka napiła się wody i nie odzywała się przez chwilę. Avery miała rację. Coś się zmieniło w tym chłopaku.
- Nie wiem… - odezwała się Courtney.
Do: Harry
Nie będę.
- To z kim ty pójdziesz w piątek na potańcówkę, skoro Harry pojechał? – zapytała Avery, a Courtney zmarszczyła czoło, patrząc na nią uważnie.
- Jaką znowu potańcówkę?
- No lata ’70 bejbe!
O Boże. Tylko nie to…
- Nie wiem, a ty z kim idziesz, skoro Zayn pojechał? – zapytała tym samym tonem, starając się ukryć zirytowanie.
- Louis ma mnie zabrać. Zayn powiedział, że nie mogę iść z nikim niezaufanym. – pochwaliła się Avery.
- A to co ma znaczyć? Co wy, w gangu jesteście? – Courtney uniosła brew.
- Nie, gamonico. Ale mogę ci kogoś załatwić.
- Kogo?
- Nie wiem… Nialla?
Courtney obejrzała się za siebie i chwilę patrzyła na stolik motocyklistów i poczuła dziwną pustkę. Aż trzy miejsca były wolne…
- Nie wiem czy w ogóle pójdę. – burknęła pod nosem.
- Oczywiście, że idziesz.
Courtney obrzuciła ją znaczącym spojrzeniem.
- Od kiedy decydujesz za mnie?
- Od zawsze. – Avery wzruszyła ramionami.
- Jak zwykle pewna siebie. – brunetka pokręciła głową. - Załatw mi kogo chcesz. I tak nie będę tańczyć. A w co się ubierasz? – zapytała, ale nie otrzymała odpowiedzi.
Avery tępo gapiła się w stół z kanapką w drodze do ust.
- Halo! – Courtney pomachała jej przed twarzą.
Blondynka ocknęła się i odłożyła kanapkę.
- Wiesz co, zdałam sobie ostatnio sprawę, że jestem zwykłym nieudacznikiem. Mam 18 lat i nic w życiu nie osiągnęłam.
Courtney wybuchła śmiechem.
- Ty? No nie wiem, co roku masz najlepszą średnią, dwa razy wygrałaś zawody lekkoatletyczne na szczeblu stanowym, a twoje wiersze wiszą chyba w każdej klasie z angielskiego. Boże, Avery, powieś się, po co światu taki gamoń jak ty. – powiedziała i pokręciła głową, a przyjaciółka spiorunowała ją spojrzeniem.
- Nie mów tak, bo serio tak zrobię. – zastrzegła się blondynka.
- To jesteś głupia. – odezwała się Courtney i wzdrygnęła się, kiedy zabrzmiał dzwonek.
Wstała i zarzuciła torbę na ramię, a Avery dalej siedziała zamyślona. Brunetka poklepała ją po plecach i ruszyła w stronę swojej klasy.
A Avery siedziała dalej, jakby wcale nie zamierzała iść na lekcje.
Kiedy stołówka opustoszała podniosła się z miejsca i ruszyła korytarzem w stronę wyjścia ze szkoły. Przeszła parkingiem na tyły budynku i usiadła na murku, machając nogami w powietrzu. Sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej czarną paczkę papierosów i zapalniczkę, którą podarował jej Zayn.
Włożyła cichego zabójcę do ust i podpaliła końcówkę, zaciągając się dymem.
- No proszę, a co tu się tak kopci?
Drgnęła ze strachu, kiedy usłyszała za sobą obcy głos, odwróciła się i zamarła.
- Nie wolno palić na terenie szkoły, panno Shelley. Proszę za mną, do dyrektora.
Woźny machnął ręką w jej stronę, a ona głośno przełknęła ślinę i wyrzuciła peta. Wstała, trzęsąc się ze strachu i ruszyła za panem Figginsem.
Nic nie mogło jej od tego uratować.
Miała oficjalnie przesrane.
I nie wiadomo kiedy – nastał piątek.
Harry nie odezwał się ani słowem od poniedziałku, Avery dalej chodziła jakaś zamyślona, a Ethan zaczął stawiać pierwsze kroki. Jakkolwiek to brzmi.
Nastał piątek, a piątek ma to do siebie, że Courtney zawsze się ciężko wstawało. Tym bardziej, że wróciła wczoraj z zakupów o dosyć późnej porze. Jej włosy w ogóle nie chciały z nią współpracować, tak samo jak jej tusz do rzęs, w lodówce nie zastała mleka, a co najgorsze – nikt nie mógł podwieźć jej do szkoły. Była więc skazana na kilkuminutowe spóźnienie.
Wbiegła zdyszana do szkoły i pobiegła w stronę szafek. Wyciągnęła szybko podręcznik od angielskiego i wpakowała go do torby, ruszając w stronę właściwej klasy.
Zapukała i weszła, z miną zbitego psa, mrucząc cicho przeprosiny.
- Panna Beverand. Tym razem nie wyląduje pani w kozie, ale za karę jest pani pozbawiona wolnego wyboru swojego partnera na następny projekt grupowy. – oznajmił nauczyciel.
Courtney kiwnęła głową i już chciała odwrócić się i odejść do swojej ławki, kiedy głos nauczyciela znów ją zatrzymał.
- Jeżeli panią to interesuje, to będzie pani pracowała z panem Stylesem z tej racji, iż jest w dniu dzisiejszym nieobecny.
Courtney szerzej otworzyła oczy i poczuła jak ciepło płynie do jej policzków ze złości. Zacisnęła pięści i uśmiechnęła się sztucznie.
Usiadła w swojej ławce i odszukała wzrokiem Avery, która cicho się z niej nabijała.
Ten piątek nie mógł zacząć się lepiej.
- Zdecydowałaś się już z kim idziesz? Muszę dać któremuś odpowiedź. – marudziła Avery, kiedy wyszły z klasy.
- Ze Spencerem, nie mówiłam ci? Poprosił mnie w środę. – powiedziała Courtney, kierując się w stronę szafek.
- Co? Dlaczego? – zdziwiła się Avery.
- No a dlaczego nie?
Blondynka nie odpowiedziała, tylko zastanawiała się nad czymś gorączkowo.
- Może Harry go o to poprosił. – mruknęła pod nosem.
- Co? Niby po co? – zapytała skonsternowana Courtney, wyciągając buty z szafki.
- Żeby nikt inny cię nie wyrwał. – uderzyła ją w ramię i zaczęła ruszać brwiami.
Brunetka przewróciła oczami.
- Daj spokój Av. – zamknęła szafkę i ruszyła w stronę hali sportowej. – Jaki masz temat z tego pieprzonego angielskiego? I z kim jesteś? – zapytała przyjaciółkę, omijając jakąś klejącą się do siebie parę.
Fu.
- Z Zaynem i wylosowałam „Romantyczność jako cecha – dar czy przekleństwo”.
- Jezu, ja mam jakieś „O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości”. Nigdy tego nie napiszę. A wątpię, żeby Harry chciał się za to zabrać. – marudziła Court.
- No cóż, musi… Idę do toalety. – oznajmiła Avery i zniknęła za drugimi drzwiami w szatni.
Courtney westchnęła i wyciągnęła swój telefon.
Do: Harry
Jesteśmy razem w grupie na projekt z angielskiego, wiem, że skaczesz z radości. Xoxo
I nagle poczuła dziwne zakłopotanie. Tęskniła za jego obecnością i automatycznie robiło jej się głupio na myśl, jeśli on by się o tym dowiedział. Na pewno powiedziałby coś zgryźliwego.
Ale choć robiła wszystko, by temu zaprzeczyć – nie mogła. Nie widziała go prawie tydzień i przez to świat wydawał się nudniejszy. A kiedy myślami wracała do sytuacji, w których ją dotykał, zaczynało jej się kręcić w głowie i czuła, jak przewraca jej się w jelitach.
Tak bardzo chciała by teraz zobaczyć jego piękne oczy…
Wyciągnęła sukienkę i położyła ją na łóżku, przypatrując jej się z małym grymasem na twarzy. Westchnęła i spojrzała na zegarek. Miała jeszcze godzinę.
Wysuszyła włosy i zaczęła kręcić sobie loki, kiedy przyszła Avery.
- Co ty taka melancholijna? – zapytała blondynka po dłuższej chwili.
Courtney wzruszyła ramionami.
- Nie mam na nic ochoty.
- Zauważyłam. Daj mi to. – Av zabrała od niej lokówkę, bo zaczynało się w niej gotować kiedy patrzyła jak jej przyjaciółka to robi.
Siedziały w ciszy, dopóki na z całej głowy Courtney nie opadały loki.
- Av?
- Hmmm?
- Tęsknisz za Zaynem? – zapytała Courtney, zakładając rajtuzy.
Avery zatrzymała się w połowie drogi do półki, na której powinna leżeć lokówka. Odwróciła się powoli i kiwnęła głową.
- No… trochę zaczyna mi go już brakować. Wiesz… ta pustka. Kiedy jesteś do czegoś przywiązany to chcesz mieć to przy sobie cały czas, kiedy ktoś ci to zabierze, to jesteś w czarnej dupie. – powiedziała Avery i odłożyła lokówkę na swoje miejsce.
Courtney zaśmiała się cicho.
- A czemu pytasz? Tęsknisz za Panem Stylesem? – blondynka zaczęła ruszać brwiami i usiadła obok niej.
- Dlaczego do cholery nazywasz go „Pan”? – Court nie mogła zedrzeć z twarzy tego dziwnego uśmieszku, który pojawiał się tam za każdym razem, kiedy mówiła lub tylko myślała o brunecie.
Avery wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Ale wiem, że coś się z tobą dzieje. Ty jakby… promieniejesz. Zachowujesz się, jakbyś była zakochana.
- Ej, co?! „Zakochana” to stanowczo za duże słowo. – pokręciła głową Courtney i wzięła do ręki swoją sukienkę.
Avery zaśmiała się, widząc zakłopotanie swojej przyjaciółki.
- Ściemniaj kogo chcesz. Widać, jak się w tym zatapiasz. – mrugnęła do niej i zniknęła za drzwiami toalety.
A Courtney stała i wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze, starając się zauważyć jakąkolwiek zmianę.
Jeszcze wtedy nie wiedziała, że zmiany nie zachodzą w jej wyglądzie, a w duszy i sercu.
Dotarły na miejsce punktualnie, kiedy jedna z nauczycielek, która organizowała całą zabawę, zaczynała krótkie przemówienie, by oficjalnie otworzyć potańcówkę.
Była prawie cała szkoła.
Przetańczyła kilak piosenek ze Spencerem, usiadła, napiła się, zjadła i znów poszła tańczyć. I tak w kółko. Taniec albo ze Spencerem, Niallem albo Louisem, siedzenie, picie i znów taniec.
Kiedy próbowała złapać oddech i stała przy wielkich misach z ponczem, zauważyła, kiedy ktoś z lokami na głowie wchodzi do sali. Przeszła szybko w tamtą stronę, chowając się za kolumną, bo musiała się upewnić, że jej oczy nie płatają jej figli.
Ale to był on.
Stał tam, ubrany w idealnie skrojony garnitur, z włosami postawionymi do góry.
I kiedy go zobaczyła zdała sobie sprawę, że wszystko było takie same, kiedy nie było go w pobliżu. Wszystko było szare, proste i jałowe, bez jakiegokolwiek poczucia emocji. Kiedy tylko się pojawił zrozumiała, że zmieniał w jej otoczeniu wszystko. Od koloru źdźbła trawy po sposób w jaki uśmiech pojawiał się na jej twarzy. Niebo było jakby piękniejsze i głębsze, pogoda była dużo ładniejsza, było cieplej, choć przed chwilą na jej ciele była jeszcze gęsia skórka. Nawet chodnik nie był neutralny. Nagle jakby zniknęły wszystkie problemy, nagle stała się lekka, niczym się nie przejmowała, jakby nie było czym się przejmować, a żadne problemy nie istniały. 
Liczył się tylko on. Co powie, gdzie pójdzie, w jaki sposób się poruszy, gdzie spojrzy i jak spojrzy.
Czy spojrzy na nią…
Wszystkie jej myśli wypełniał on. Mówili do niej, zaczepiali ją, ale ona nie potrafiła nawet zakodować co to takiego było. Był jedynym, o czym potrafiła myśleć. Nawet jeśli patrzyła gdzie indziej to i tak zastanawiała się, czy w danym momencie patrzy na nią, czy o niej myśli, tak, jak robiła to ona.
Zdała sobie sprawę, że była jedną kępką nerwów i złych decyzji, kiedy nie było go w pobliżu.
Wszystko, co potrafiła wywnioskować po tygodniu jego nieobecności, to to, że bez niego była zagubiona. Nie ważne gdzie był. Ważne, że nie był przy niej.
- Courtney, chodź! – Avery złapała ją za rękę i pociągnęła w stronę toalet.
Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nimi brunetka, trochę mocniej niż planowała, uderzyła w ramię swoją przyjaciółkę.
- Ała! Co ci jest? – chwyciła się za bark i spojrzała na nią ze zmarszczonym czołem.
- Harry tu jest! – w ogóle nie poznała tego podekscytowanego, piskliwego głosu, który wydobył się z jej ust.
- Co? Mieli wrócić w niedzielę… To na pewno on?
- No tak! – Court przewróciła oczami.
Avery uśmiechnęła się krzywo.
- Court, no wiesz… może tak bardzo chciałaś go zobaczyć, że tylko ci się wydawało, że to był on…
Brunetka natychmiast pokręciła głową.
- To był on i idę ci to udowodnić. – powiedziała i odwróciła się na pięcie.

Court pchnęła drzwi od toalet i ruszyła szybkim krokiem w stronę sali. Kiedy przechodziła przez drzwi, skręciła kolumną i na kogoś wpadła. Złapała się ściany by nie upaść, ale ktoś zdążył ją złapać za rękę. To był Spencer.
- Nic ci nie jest? – zapytał, łapiąc ją za ramię.
- Nie, wszystko w porządku. – uśmiechnęła się uprzejmie, wyminęła go i ruszyła dalej.
- Odbijany! – usłyszała gdzieś za sobą i poczuła, jak ktoś ciągnie ją w stronę parkietu.
Nie miała nawet szansy uciec.
Porwał ją jakiś młodszy chłopak, nawet nie znała jego imienia. Trochę mocno ściskał jej nadgarstek i miał fioła na punkcie obrotów, przez co zaczynało jej się robić nie dobrze.
- Odbijany! – krzyknął jej partner i dorwał się do innej dziewczyny, akurat wtedy, kiedy Courtney zaczęła się obracać.
Wpadła w czyjeś ramiona i całe szczęście, bo wywinęła by niezłego orła. Uniosła głowę do góry i zobaczyła ten przepiękny, zadziorny uśmiech, którego tak bardzo jej brakowało.
Zabrakło jej powietrza w płucach.
- Harry… - wyksztusiła, a on chwycił ją za dłoń i pocałował jej wierzch.
- Tęskniłaś? – zapytał, a ten jego firmowy uśmieszek nie schodził mu z ust.
- Jak cholera. – powiedziała, ale sądząc po jego minie, nie dosłyszał.
- Co? – nachylił się ku niej, a ona natychmiast poczuła jego odurzające perfumy.
I poczuła się jak u bram nieba.
- Pytaniem jest, czy to ty za mną tęskniłeś. – Courtney uśmiechnęła się, co Harry natychmiast odwzajemnił.
Złapał ją za talię i szybkim ruchem przyciągnął do siebie. Zjechał dłonią po jej ręce, by złączyć ich palce razem. I zaczął bujać się powolnie, w ogóle nie do rytmu. Nachylił się do jej ucha i wyszeptał :
- Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo.

Rozdział 11

Harry przekroczył próg swojego nowego, tymczasowego domu z głośnym westchnieniem. Był zmęczony dzisiejszym dniem, a na myśl o tym, że czeka go jeszcze Wielka Narada ze Spencerem, pisana oczywiście z dużej litery, miał ochotę położyć się w miejscu w którym akurat się znajdował i nie wstawać.
Powiesił kurtkę na wieszaku, ściągnął buty i powolnym krokiem skierował się na górę, do pokoju kuzyna. Otworzył drzwi, a wszystkie pary oczu wlepiły się w jego sylwetkę.
Chłopak zmarszczył brwi. Co tu robi tyle ludzi?
W pokoju przebywało chyba z piętnaście chłopaków.
Nie zdziwił się na widok Jamesa, Chada, Nathaniela czy Trevora. Zdziwił się na widok Nialla Horana i Zayna Malika, wychodzących razem ze Spencerem z balkonu. A co dopiero na widok Louisa Tomlinsona. Przecież ten koleś nawet nie wie jak wsiąść na motor, ma w głowie tylko futbol.
- No w końcu! - zawołał Spencer, patrząc na wciąż zdumioną twarz Harrego. - Siadaj, jest parę spraw do obgadania.
Styles pospiesznie zajął miejsce obok swojego kuzyna i, zasłaniając usta dłonią, powiedział cicho:
- Co tu robią nie nasi?
W odpowiedzi Spencer tylko machnął na niego ręką, nic nie mówiąc.
- Jakieś propozycje kiedy następny wyścig? - zapytał głośno, zaczepiając spojrzeniem każdego z chłopców.
- Nie widzę żadnej perspektywy w organizowaniu następnego wyścigu. - odezwał się Trevor, wysoki i barczysty siedemnastolatek.
Harry zmarszczył brwi.
- Bo?
- Żeby znowu ktoś prawie zginął? Chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. - pokręcił głową.
- Mi też się nie widzi, żeby ginąć z głupoty. - powiedział Chad, kładąc stopę na udzie.
Spencer westchnął.
- Robimy to już od dłuższego czasu, nagle jakiś idiota narobił szumu i się wycofujecie?
- Szumem bym tego nie nazwał. - prychnął z uśmiechem Louis.
- Wydaje mi się, że ktoś czegoś od nas chce, a to był tylko przedsmak tego, co szykują. - powiedział Zayn, opierający się o framugę okna.
Wszystkie spojrzenia przeniosły się na niego. Zwrócił się ciałem do reszty i kontynuował.
- Nie organizował bym kolejnego wyścigu... przez jakiś czas.
Spencer wbił wzrok w swoje dłonie, pieczołowicie nad czymś myśląc.
- Nie żebym coś sugerował, broń Boże nic do ciebie nie mam Harry, ale... Może to o ciebie chodzi? - odezwał się Niall, siedzący tuż obok chłopaka z lokami. - Może po prostu... zorganizujmy wyścig, ale zamiast Harrego wystartuje ktoś inny? - zwrócił się do pozostałych.
- Każ mi się jeszcze wyprowadzić. - mruknął Styles.
- Nie widzi mi się to. - powiedział Chad.
- Nie, nie, nie, to całkiem dobry pomysł. - uniósł się Spencer. - Trzeba cię gdzieś tylko... wyeksmitować. - powiedział z uśmiechem patrząc na kuzyna.
Harry przeleciał spojrzeniem całą grupkę. Wszyscy mieli miny wyrażające aprobatę.
- I już nawet wiem gdzie. Ale nie możesz jechać sam. - Spencer wstał i zrobił małe kółko, patrząc na wszystkich. - W LA organizują coś grubego, musimy kogoś wysłać, kogoś dobrego, żeby pokazał jak wygląda towar ze wschodniego wybrzeża.
- Chyba jesteś tępy, to dwa tysiące mil, jak mam się niby tam dostać? Bliżej mi do mojej cioci z Manchesteru. - prychnął Harry, a kilka chłopaków cicho się zaśmiało.
- Coś wymyślimy. - machnął ręką Spencer i odwrócił się w stronę okna. - Zayn? Pojedziesz z nim.
Mulat nie wyglądał na zadowolonego. Podobnie z resztą jak Harry. Obydwoje wyglądali raczej na oburzonych. Nikt nie zauważył kiedy łypnęli na siebie złowrogo.
- Czyli tak. - gospodarz klasnął z dłonie. - Wyścig za dwa tygodnie w piątek bez Stylesa i Malika. Wszystkim pasuje?
Po zgromadzonych rozległ się pomruk zgody.
- W takim razie narka, trzymajcie się.
Gdy tylko Horan, Malik i Tomlinson wyszli z pokoju, Harry pociągnął swojego kuzyna za ramię jego bejsbolówki, warcząc jak zepsuty silnik.
- Ocipiałeś już całkiem, Ethan powiedział, że żaden z nich nie jest z nami, a ta cała sumka, którą dostałem, to jakaś przynęta, tak jak gadał Malik. Myślisz, że sam by to wydedukował? Jest na to za tępy, to oczywiste, że to on za tym wszystkim stoi. - Styles mówił szybko, zerkając na plecy wychodzących chłopaków.
Spencer zmarszczył brwi  i poparzył na niego jakby śmierdział.
- Kiedy ty żeś to wymyślił?
Harry przewrócił oczami.
- Byłem u Ethana. On im nie ufa, ja jakoś też nie za bardzo. - powiedział i splótł razem ręce na klatce piersiowej.
- Znam Zayna od gówniarza, to zaufany człowiek. Ethan gówno wie. Mógłbyś chociaż raz posłuchać mnie. - powiedział z wyrzutem i skierował się w stronę wyjścia z pokoju.
- Ej, dobra, dam mu szansę, czy coś tam. Ale potrzebuję na już osiem tysięcy.
Spencer zatrzymał się na te słowa i spojrzał na niego przez ramię. Czoło miał zmarszczone.
- Tyle kosztuje wykupienie twojego zaufania?
- Nie mojego, ale tak. - powiedział Harry, uśmiechając się, jak zwykle, zadziornie.
Courtney, jak każdego wieczoru, pochłonięta w jakiejś książce, siedziała na swoim ulubionym, szerokim parapecie z kubkiem kakao obok. W domu panowała cisza, nawet jej bury kot gdzieś się schował.
Oderwała się od książki i przetarła oczy, a jej telefon zaczął cicho wibrować.
Westchnęła z poirytowaniem, widząc nazwę rozmówcy. Przyłożyła telefon do ucha i czekała aż się odezwie.
- Dobry wieczór księżniczko. - Usłyszała zachrypnięty głos Harrego.
Po jej ciele przeszły ciarki.
- A to co, telefon na dobranoc? - Parsknęła z sarkazmem.
Harry zaśmiał się krótko, a negatywne nastawienie Courtney natychmiast zniknęło.
- Tylko jeśli chcesz. - Odpowiedział chłopak.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Dobra, a tak serio co chcesz? - Nie mogła się powstrzymać i uśmiechnęła się delikatnie.
Harry zasyczał jakby go coś zabolało.
- Co tak sucho? Chciałbym żebyś zeszła na dół, bo potrzebuję kluczy do kawiarnii. Tylko na pięć minut,możesz nawet jechać ze mną, jeśli mi nie ufasz i masz ochotę na nocną schadzkę.
Powiedział to trochę z wyrzutem, tylko po to by za chwilę wybronić się słabym żartem.
Brunetka parsknęła śmiechem.
- Jestem w samej piżamie. - Powiedziała nieśmiało.
- Oh, czyli co do schadzki - nie dzisiaj, rozumiem. Ale przynajmniej zrób zdjęcie.
Courtney zaśmiała się głośno.
- Nie licz na nic, Styles.
- No dobra, czyli schadzka odpada, ale serio potrzebne mi są te klucze. Weź zejdź, żaden ze mnie Romeo, nie będę wchodził na balkon.
- Po co ci w ogóle klucze o tej godzinie?
- Eem... Oczywiście, nie licz na to, że ci powiem. Nie ufasz mi i vice versa, ja tobie też nie. Nie powiem ci mojej słodkiej, małej taje...
- Dobra, skończ, daj mi minutę. - Powiedziała szybko i rozłączyła się.
Wstała i pobiegła do garderoby. Wzięła jakąś zieloną bluzę z kapturem, zarzuciła ją na siebie i wyciągnęła klucze ze swojej torby.
Otworzyła drzwi balkonowe, a wieczorny chłód natychmiast ogarnął jej ciało. Wzdrygnęła się i podeszła do barierki.
Harry siedział na ławce w ogrodzie, a wzrok miał wbity w swoje stopy. Wyglądał strasznie niewinnie, kiedy siedział tak skrępowany z głową spuszczoną w dół.
- Ej, Romeo! – zawołała Courtney, a Harry natychmiast podniósł głowę.
Uśmiechnął się szeroko i wstał.
- Słucham, Julio! – odpowiedział i teatralnie wyciągnął rękę w górę.
Courtney przewróciła oczami.
- Kiedy mi je oddasz? – zapytała, splatając ręce pod biustem.
- No za pięć-dziesięć minut. – chłopak zabrał rękę i włożył ją do kieszeni spodni.
- A powiesz mi po co ci klucze do kawiarni o tej porze?
- Już pytałaś. – Harry wzruszył ramionami.
- A ty mi nie odpowiedziałeś.  – Courtney uniosła brew.
Chłopak westchnął.
- Muszę tam coś zostawić, zobaczysz jutro. – odpowiedział i uśmiechnął się lekko, widząc jak zmarszczyła czoło, gorączkowo myśląc.
Przewróciła oczami i wyciągnęła klucze z kieszeni.
- Łap, Romeo. – powiedziała i rzuciła kluczami, które on zręcznie złapał jedną ręką.
- Dziękuję, Julio. Zostawię je pod wycieraczką. – pochylił się do przodu, z flirciarskim uśmieszkiem na twarzy, robiąc ukłon. – Śpij dobrze. – puścił jej oczko i odwrócił się, wychodząc z jej ogrodu.
A ona wciąż tam stała i patrzyła, jak wychodzi przez furtkę i zmierza do swojego samochodu.
Miał na sobie skórzaną kurtkę, w której tak dobrze wyglądał. Przynamniej tak twierdziła Courtney – wyglądał w niej piekielnie dobrze.
Wpatrywała się w jego plecy, kiedy otworzył drzwi i wsiadł do samochodu jedną nogą. Spojrzał na nią i nie krył zdziwienia, że wciąż tam stoi i się w niego wpatruje.
Uśmiechnął się, pomachał do niej i wsiadł, zamykając drzwi. Dziewczyna przewróciła oczami, kiedy silnik auta zawarczał.
Faceci.
Odwróciła się i weszła do swojego pokoju. Legła na łóżko, biorąc telefon do ręki. Informował ją, że dostała wiadomość.
Od : Harry
Nie tęsknij za mną za bardzo J
Uśmiechnęła się szeroko, powstrzymując śmiech.
Do: Harry
Nie będę, przecież jutro znów cię ujrzę, Romeo.
Od: Harry
Przykro mi, Julio, ale jutro się nie spotkamy.
Courtney zmarszczyła brwi.
Do: Harry
Dlaczego?
Od: Harry
Czyżbyś była rozczarowana, moja pani?
Do: Harry
Oczywiście, że jestem, któż będzie nalewał mi wina do kielicha?
Od: Harry
Jestem pewien, że dla tak uroczej damy zawsze znajdzie się ochotnik.
Do: Harry
Ale dlaczego jutro mamy się nie zobaczyć?
Od: Harry
Wyjeżdżam, moja pani.
Do: Harry
Gdzie?

Jak to wyjeżdża? Wraca do Anglii? Na zawsze?
Oparła się na poduszki z małym rozczarowaniem, kiełkującym w jej piersi.
Harry nie odpisał, a ona zasnęła po pięciu minutach.

Kiedy wstała rano wciąż czuła to małe ukłucie rozczarowania, kiedy zerknęła na telefon, a on nie miał dla niej nic nowego.
Przebrała się w jakieś dresy i luźną koszulkę i zeszła na dół.
Niedziela. Przeklęta niedziela. Dzień, w którym nie robi się nic produktywnego.
W kuchni siedzieli już jej rodzice i jedli śniadanie.
- Dzień dobry. – przywitała się i podeszła do ekspresu do kawy.
- Dzień dobry. Nie wiesz może gdzie jest Ethan? – zapytał jego ojciec.
Courtney zastygła bez ruchu, wyciągając filiżankę z szafki. Przełknęła ślinę.
- Mówił coś o jakimś wyjeździe nad jezioro ze swoją klasą. – skłamała gładko i nacisnęła kilka guzików na ekspresie, by wypłynął z niego napój najdoskonalszy na świecie – kawa.
- Wątpię, żeby była zorganizowana… - westchnął pan McFray. – Wziął jakieś pieniądze? – spojrzał na Courtney z nad gazety, kiedy usiadła naprzeciw niego.
- Raczej tak. – odparła i zabrała się za jedzenie.
Brunetka schowała twarz w dłoniach, kiedy zobaczyła powiadomienie na internetowej stronie szkoły, że egzaminy z matematyki odbędą się jutro.
Złapała za telefon i wybrała numer Avery.
- Halo? – Courtney już otworzyła buzię, by zacząć narzekać na swoje życie, kiedy zorientowała się, że głos przyjaciółki jest jakiś dziwny.
- A ty co? Płaczesz? – zapytała ze zmarszczonym czołem i usiadła na swoim ogromnym parapecie.
- Nie, wstałam dopiero. A co tam? – zaśmiała się Avery.
- No nic. – westchnęła brunetka. – Te testy z matmy są jednak jutro.
- O kurde, mam przesrane. A właściwie to co ty dzisiaj robisz? Chciałam z tobą pogadać. – powiedziała blondynka i ziewnęła.
- A ja cię chciałam zaprosić na kawę, bo nie chce mi się siedzieć w domu, a poszłabym popatrzeć się na oberwane tapety w kawiarni. 

Avery parsknęła śmiechem.
- No tak, prawdziwe dzieło sztuki. Ty to masz jednak piękną duszę. – zakpiła blondynka. – Możemy po prostu usiąść na ławce w parku i zeżreć jakieś czipsy, jak zawsze.
- Ale we dwie?
- No a z kim byś jeszcze chciała? – zdziwiła się Avery.
- No żebyś mi zaraz tam Zayna nie przywlekła, bo będę się czuła jak piąte koło u wozu. – burknęła Courtney.
- Przecież Zayn pojechał do Los Angeles.
- A skąd miałam to niby wiedzieć? – zapytała brunetka z lekkim wyrzutem.
- No nie wiem, myślałam… a nie ważne, do zobaczenia za 20 minut.

Avery zawsze miała to do siebie, że jak mówiła godzina, to w rzeczywistości mijało półtorej.
Dlatego dopiero po pół godzinie Courtney zeszła na dół i zaczęła ubierać buty. Wyszła z domu i ruszyła w stronę domu blondynki, by ewentualnie spotkać ją po drodze. Wychodziła właśnie ze swojej ulicy, kiedy zza zakrętu wybiegła jej zasapana przyjaciółka.
- O proszę. – powiedziała Court.
- Sory memory. – wykrztusiła Avery. – Ale ten mały szkodnik chciał, żebym pomogła narysować mu palmę. Marzą mu się jakieś Hawaje. Nie wiem czego to dziecko się naoglądało. – pokręciła głową. – A co tam u Pana Jestem Nowy i Gorący?
- Co? – zmarszczyła czoło brunetka.
- No co u Harrego. Macie w końcu jakiś kontakt czy całkiem go skreśliłaś? – zapytała Avery.
I wtedy Courtney zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nic jej nie opowiedziała na temat tego chłopaka.
- Wczoraj przyjechał do mnie i pojechaliśmy razem do Ethana. A potem zabrał mnie na kawę do Atlanty, bo obiecywał, że opowie mi trochę o sobie. A tak naprawdę gówno się dowiedziałam, zapytałam o coś tam to odpowiedział mi tak chamsko, że go zostawiłam.
- Co odpowiedział? Albo o co zapytałaś?
- O jego rodzinę, to się odgryzł stanem mojej cnoty. Debil. Ale i tak za mną wybiegł i wróciliśmy do kawiarni. Znowu na kawę. I wtedy w sumie mieliśmy swoje przełamanie… - zawahała się Courtney.
- Całowaliście się? – Avery zdusiła krzyk.
Doszły do parku i usiadły na swojej ulubionej ławce.
Brunetka się skrzywiła.
- Nie, ale tak jakby mnie przytulił i w ogóle, głaskał mnie po włosach. Myślałam, że się zesram w gacie.
Avery cicho zagwizdała.
- No i wieczorem znów przyjechał pod mój dom, tyle że chciał tylko klucze od kawiarni. Dlatego chcę tam iść, muszę sprawdzić o co chodzi. No i myślałam, że dzisiaj się zobaczymy, ale mi nie odpisuje…
- Nie odpisuje bo pojechał z Zaynem do LA. Myślałam, że wiesz.
Courtney spojrzała na swoja przyjaciółkę.
- Po cholerę Harry miałby jechać do LA?
- Na wyścig. – Avery wzruszyła ramionami.
Brunetka wbiła wzrok w swoje buty.
Szaleniec, życie mu w ogóle nie miłe.

Po zjedzeniu dwóch paczek czipsów i obgadaniu każdej możliwej plotki, Courtney zarządziła wizytę w kawiarni. Szły więc szybkim krokiem, bo zaczęło się robić szaro i nieprzyjemnie chłodno.
- Wow, ale syf. – skomentowała Avery, gdy weszły do środka.
Brunetka rzuciła jej karcące spojrzenie i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Nic nie uległo zmianie.
Ruszyła na zaplecze i znów uważnie zbadała każdy kąt. Otworzyła szafę, w której kiedyś leżała dokumentacja i zobaczyła, co zostawił po sobie Harry.
Sportową, czarną torbę.
Chwyciła ją i otworzyła, a jej oczom ukazały się setki, a może tysiące dolarów i jakaś kartka.
Rzuciła torbę i wzięła kartkę w ręce.
Przepraszam, za bycie niesamowitym dupkiem. Zasługujesz na lepsze traktowanie. Harry
- Co jest?
Courtney wstała z kolan i odwróciła się w stronę Avery. I wtedy zobaczyła, że za drzwiami stoi wazon z kwiatami.
Zaśmiała się cicho.
- Nic, ten chłopak nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.