środa, 26 października 2016

Rozdział 11

Harry przekroczył próg swojego nowego, tymczasowego domu z głośnym westchnieniem. Był zmęczony dzisiejszym dniem, a na myśl o tym, że czeka go jeszcze Wielka Narada ze Spencerem, pisana oczywiście z dużej litery, miał ochotę położyć się w miejscu w którym akurat się znajdował i nie wstawać.
Powiesił kurtkę na wieszaku, ściągnął buty i powolnym krokiem skierował się na górę, do pokoju kuzyna. Otworzył drzwi, a wszystkie pary oczu wlepiły się w jego sylwetkę.
Chłopak zmarszczył brwi. Co tu robi tyle ludzi?
W pokoju przebywało chyba z piętnaście chłopaków.
Nie zdziwił się na widok Jamesa, Chada, Nathaniela czy Trevora. Zdziwił się na widok Nialla Horana i Zayna Malika, wychodzących razem ze Spencerem z balkonu. A co dopiero na widok Louisa Tomlinsona. Przecież ten koleś nawet nie wie jak wsiąść na motor, ma w głowie tylko futbol.
- No w końcu! - zawołał Spencer, patrząc na wciąż zdumioną twarz Harrego. - Siadaj, jest parę spraw do obgadania.
Styles pospiesznie zajął miejsce obok swojego kuzyna i, zasłaniając usta dłonią, powiedział cicho:
- Co tu robią nie nasi?
W odpowiedzi Spencer tylko machnął na niego ręką, nic nie mówiąc.
- Jakieś propozycje kiedy następny wyścig? - zapytał głośno, zaczepiając spojrzeniem każdego z chłopców.
- Nie widzę żadnej perspektywy w organizowaniu następnego wyścigu. - odezwał się Trevor, wysoki i barczysty siedemnastolatek.
Harry zmarszczył brwi.
- Bo?
- Żeby znowu ktoś prawie zginął? Chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. - pokręcił głową.
- Mi też się nie widzi, żeby ginąć z głupoty. - powiedział Chad, kładąc stopę na udzie.
Spencer westchnął.
- Robimy to już od dłuższego czasu, nagle jakiś idiota narobił szumu i się wycofujecie?
- Szumem bym tego nie nazwał. - prychnął z uśmiechem Louis.
- Wydaje mi się, że ktoś czegoś od nas chce, a to był tylko przedsmak tego, co szykują. - powiedział Zayn, opierający się o framugę okna.
Wszystkie spojrzenia przeniosły się na niego. Zwrócił się ciałem do reszty i kontynuował.
- Nie organizował bym kolejnego wyścigu... przez jakiś czas.
Spencer wbił wzrok w swoje dłonie, pieczołowicie nad czymś myśląc.
- Nie żebym coś sugerował, broń Boże nic do ciebie nie mam Harry, ale... Może to o ciebie chodzi? - odezwał się Niall, siedzący tuż obok chłopaka z lokami. - Może po prostu... zorganizujmy wyścig, ale zamiast Harrego wystartuje ktoś inny? - zwrócił się do pozostałych.
- Każ mi się jeszcze wyprowadzić. - mruknął Styles.
- Nie widzi mi się to. - powiedział Chad.
- Nie, nie, nie, to całkiem dobry pomysł. - uniósł się Spencer. - Trzeba cię gdzieś tylko... wyeksmitować. - powiedział z uśmiechem patrząc na kuzyna.
Harry przeleciał spojrzeniem całą grupkę. Wszyscy mieli miny wyrażające aprobatę.
- I już nawet wiem gdzie. Ale nie możesz jechać sam. - Spencer wstał i zrobił małe kółko, patrząc na wszystkich. - W LA organizują coś grubego, musimy kogoś wysłać, kogoś dobrego, żeby pokazał jak wygląda towar ze wschodniego wybrzeża.
- Chyba jesteś tępy, to dwa tysiące mil, jak mam się niby tam dostać? Bliżej mi do mojej cioci z Manchesteru. - prychnął Harry, a kilka chłopaków cicho się zaśmiało.
- Coś wymyślimy. - machnął ręką Spencer i odwrócił się w stronę okna. - Zayn? Pojedziesz z nim.
Mulat nie wyglądał na zadowolonego. Podobnie z resztą jak Harry. Obydwoje wyglądali raczej na oburzonych. Nikt nie zauważył kiedy łypnęli na siebie złowrogo.
- Czyli tak. - gospodarz klasnął z dłonie. - Wyścig za dwa tygodnie w piątek bez Stylesa i Malika. Wszystkim pasuje?
Po zgromadzonych rozległ się pomruk zgody.
- W takim razie narka, trzymajcie się.
Gdy tylko Horan, Malik i Tomlinson wyszli z pokoju, Harry pociągnął swojego kuzyna za ramię jego bejsbolówki, warcząc jak zepsuty silnik.
- Ocipiałeś już całkiem, Ethan powiedział, że żaden z nich nie jest z nami, a ta cała sumka, którą dostałem, to jakaś przynęta, tak jak gadał Malik. Myślisz, że sam by to wydedukował? Jest na to za tępy, to oczywiste, że to on za tym wszystkim stoi. - Styles mówił szybko, zerkając na plecy wychodzących chłopaków.
Spencer zmarszczył brwi  i poparzył na niego jakby śmierdział.
- Kiedy ty żeś to wymyślił?
Harry przewrócił oczami.
- Byłem u Ethana. On im nie ufa, ja jakoś też nie za bardzo. - powiedział i splótł razem ręce na klatce piersiowej.
- Znam Zayna od gówniarza, to zaufany człowiek. Ethan gówno wie. Mógłbyś chociaż raz posłuchać mnie. - powiedział z wyrzutem i skierował się w stronę wyjścia z pokoju.
- Ej, dobra, dam mu szansę, czy coś tam. Ale potrzebuję na już osiem tysięcy.
Spencer zatrzymał się na te słowa i spojrzał na niego przez ramię. Czoło miał zmarszczone.
- Tyle kosztuje wykupienie twojego zaufania?
- Nie mojego, ale tak. - powiedział Harry, uśmiechając się, jak zwykle, zadziornie.
Courtney, jak każdego wieczoru, pochłonięta w jakiejś książce, siedziała na swoim ulubionym, szerokim parapecie z kubkiem kakao obok. W domu panowała cisza, nawet jej bury kot gdzieś się schował.
Oderwała się od książki i przetarła oczy, a jej telefon zaczął cicho wibrować.
Westchnęła z poirytowaniem, widząc nazwę rozmówcy. Przyłożyła telefon do ucha i czekała aż się odezwie.
- Dobry wieczór księżniczko. - Usłyszała zachrypnięty głos Harrego.
Po jej ciele przeszły ciarki.
- A to co, telefon na dobranoc? - Parsknęła z sarkazmem.
Harry zaśmiał się krótko, a negatywne nastawienie Courtney natychmiast zniknęło.
- Tylko jeśli chcesz. - Odpowiedział chłopak.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Dobra, a tak serio co chcesz? - Nie mogła się powstrzymać i uśmiechnęła się delikatnie.
Harry zasyczał jakby go coś zabolało.
- Co tak sucho? Chciałbym żebyś zeszła na dół, bo potrzebuję kluczy do kawiarnii. Tylko na pięć minut,możesz nawet jechać ze mną, jeśli mi nie ufasz i masz ochotę na nocną schadzkę.
Powiedział to trochę z wyrzutem, tylko po to by za chwilę wybronić się słabym żartem.
Brunetka parsknęła śmiechem.
- Jestem w samej piżamie. - Powiedziała nieśmiało.
- Oh, czyli co do schadzki - nie dzisiaj, rozumiem. Ale przynajmniej zrób zdjęcie.
Courtney zaśmiała się głośno.
- Nie licz na nic, Styles.
- No dobra, czyli schadzka odpada, ale serio potrzebne mi są te klucze. Weź zejdź, żaden ze mnie Romeo, nie będę wchodził na balkon.
- Po co ci w ogóle klucze o tej godzinie?
- Eem... Oczywiście, nie licz na to, że ci powiem. Nie ufasz mi i vice versa, ja tobie też nie. Nie powiem ci mojej słodkiej, małej taje...
- Dobra, skończ, daj mi minutę. - Powiedziała szybko i rozłączyła się.
Wstała i pobiegła do garderoby. Wzięła jakąś zieloną bluzę z kapturem, zarzuciła ją na siebie i wyciągnęła klucze ze swojej torby.
Otworzyła drzwi balkonowe, a wieczorny chłód natychmiast ogarnął jej ciało. Wzdrygnęła się i podeszła do barierki.
Harry siedział na ławce w ogrodzie, a wzrok miał wbity w swoje stopy. Wyglądał strasznie niewinnie, kiedy siedział tak skrępowany z głową spuszczoną w dół.
- Ej, Romeo! – zawołała Courtney, a Harry natychmiast podniósł głowę.
Uśmiechnął się szeroko i wstał.
- Słucham, Julio! – odpowiedział i teatralnie wyciągnął rękę w górę.
Courtney przewróciła oczami.
- Kiedy mi je oddasz? – zapytała, splatając ręce pod biustem.
- No za pięć-dziesięć minut. – chłopak zabrał rękę i włożył ją do kieszeni spodni.
- A powiesz mi po co ci klucze do kawiarni o tej porze?
- Już pytałaś. – Harry wzruszył ramionami.
- A ty mi nie odpowiedziałeś.  – Courtney uniosła brew.
Chłopak westchnął.
- Muszę tam coś zostawić, zobaczysz jutro. – odpowiedział i uśmiechnął się lekko, widząc jak zmarszczyła czoło, gorączkowo myśląc.
Przewróciła oczami i wyciągnęła klucze z kieszeni.
- Łap, Romeo. – powiedziała i rzuciła kluczami, które on zręcznie złapał jedną ręką.
- Dziękuję, Julio. Zostawię je pod wycieraczką. – pochylił się do przodu, z flirciarskim uśmieszkiem na twarzy, robiąc ukłon. – Śpij dobrze. – puścił jej oczko i odwrócił się, wychodząc z jej ogrodu.
A ona wciąż tam stała i patrzyła, jak wychodzi przez furtkę i zmierza do swojego samochodu.
Miał na sobie skórzaną kurtkę, w której tak dobrze wyglądał. Przynamniej tak twierdziła Courtney – wyglądał w niej piekielnie dobrze.
Wpatrywała się w jego plecy, kiedy otworzył drzwi i wsiadł do samochodu jedną nogą. Spojrzał na nią i nie krył zdziwienia, że wciąż tam stoi i się w niego wpatruje.
Uśmiechnął się, pomachał do niej i wsiadł, zamykając drzwi. Dziewczyna przewróciła oczami, kiedy silnik auta zawarczał.
Faceci.
Odwróciła się i weszła do swojego pokoju. Legła na łóżko, biorąc telefon do ręki. Informował ją, że dostała wiadomość.
Od : Harry
Nie tęsknij za mną za bardzo J
Uśmiechnęła się szeroko, powstrzymując śmiech.
Do: Harry
Nie będę, przecież jutro znów cię ujrzę, Romeo.
Od: Harry
Przykro mi, Julio, ale jutro się nie spotkamy.
Courtney zmarszczyła brwi.
Do: Harry
Dlaczego?
Od: Harry
Czyżbyś była rozczarowana, moja pani?
Do: Harry
Oczywiście, że jestem, któż będzie nalewał mi wina do kielicha?
Od: Harry
Jestem pewien, że dla tak uroczej damy zawsze znajdzie się ochotnik.
Do: Harry
Ale dlaczego jutro mamy się nie zobaczyć?
Od: Harry
Wyjeżdżam, moja pani.
Do: Harry
Gdzie?

Jak to wyjeżdża? Wraca do Anglii? Na zawsze?
Oparła się na poduszki z małym rozczarowaniem, kiełkującym w jej piersi.
Harry nie odpisał, a ona zasnęła po pięciu minutach.

Kiedy wstała rano wciąż czuła to małe ukłucie rozczarowania, kiedy zerknęła na telefon, a on nie miał dla niej nic nowego.
Przebrała się w jakieś dresy i luźną koszulkę i zeszła na dół.
Niedziela. Przeklęta niedziela. Dzień, w którym nie robi się nic produktywnego.
W kuchni siedzieli już jej rodzice i jedli śniadanie.
- Dzień dobry. – przywitała się i podeszła do ekspresu do kawy.
- Dzień dobry. Nie wiesz może gdzie jest Ethan? – zapytał jego ojciec.
Courtney zastygła bez ruchu, wyciągając filiżankę z szafki. Przełknęła ślinę.
- Mówił coś o jakimś wyjeździe nad jezioro ze swoją klasą. – skłamała gładko i nacisnęła kilka guzików na ekspresie, by wypłynął z niego napój najdoskonalszy na świecie – kawa.
- Wątpię, żeby była zorganizowana… - westchnął pan McFray. – Wziął jakieś pieniądze? – spojrzał na Courtney z nad gazety, kiedy usiadła naprzeciw niego.
- Raczej tak. – odparła i zabrała się za jedzenie.
Brunetka schowała twarz w dłoniach, kiedy zobaczyła powiadomienie na internetowej stronie szkoły, że egzaminy z matematyki odbędą się jutro.
Złapała za telefon i wybrała numer Avery.
- Halo? – Courtney już otworzyła buzię, by zacząć narzekać na swoje życie, kiedy zorientowała się, że głos przyjaciółki jest jakiś dziwny.
- A ty co? Płaczesz? – zapytała ze zmarszczonym czołem i usiadła na swoim ogromnym parapecie.
- Nie, wstałam dopiero. A co tam? – zaśmiała się Avery.
- No nic. – westchnęła brunetka. – Te testy z matmy są jednak jutro.
- O kurde, mam przesrane. A właściwie to co ty dzisiaj robisz? Chciałam z tobą pogadać. – powiedziała blondynka i ziewnęła.
- A ja cię chciałam zaprosić na kawę, bo nie chce mi się siedzieć w domu, a poszłabym popatrzeć się na oberwane tapety w kawiarni. 

Avery parsknęła śmiechem.
- No tak, prawdziwe dzieło sztuki. Ty to masz jednak piękną duszę. – zakpiła blondynka. – Możemy po prostu usiąść na ławce w parku i zeżreć jakieś czipsy, jak zawsze.
- Ale we dwie?
- No a z kim byś jeszcze chciała? – zdziwiła się Avery.
- No żebyś mi zaraz tam Zayna nie przywlekła, bo będę się czuła jak piąte koło u wozu. – burknęła Courtney.
- Przecież Zayn pojechał do Los Angeles.
- A skąd miałam to niby wiedzieć? – zapytała brunetka z lekkim wyrzutem.
- No nie wiem, myślałam… a nie ważne, do zobaczenia za 20 minut.

Avery zawsze miała to do siebie, że jak mówiła godzina, to w rzeczywistości mijało półtorej.
Dlatego dopiero po pół godzinie Courtney zeszła na dół i zaczęła ubierać buty. Wyszła z domu i ruszyła w stronę domu blondynki, by ewentualnie spotkać ją po drodze. Wychodziła właśnie ze swojej ulicy, kiedy zza zakrętu wybiegła jej zasapana przyjaciółka.
- O proszę. – powiedziała Court.
- Sory memory. – wykrztusiła Avery. – Ale ten mały szkodnik chciał, żebym pomogła narysować mu palmę. Marzą mu się jakieś Hawaje. Nie wiem czego to dziecko się naoglądało. – pokręciła głową. – A co tam u Pana Jestem Nowy i Gorący?
- Co? – zmarszczyła czoło brunetka.
- No co u Harrego. Macie w końcu jakiś kontakt czy całkiem go skreśliłaś? – zapytała Avery.
I wtedy Courtney zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nic jej nie opowiedziała na temat tego chłopaka.
- Wczoraj przyjechał do mnie i pojechaliśmy razem do Ethana. A potem zabrał mnie na kawę do Atlanty, bo obiecywał, że opowie mi trochę o sobie. A tak naprawdę gówno się dowiedziałam, zapytałam o coś tam to odpowiedział mi tak chamsko, że go zostawiłam.
- Co odpowiedział? Albo o co zapytałaś?
- O jego rodzinę, to się odgryzł stanem mojej cnoty. Debil. Ale i tak za mną wybiegł i wróciliśmy do kawiarni. Znowu na kawę. I wtedy w sumie mieliśmy swoje przełamanie… - zawahała się Courtney.
- Całowaliście się? – Avery zdusiła krzyk.
Doszły do parku i usiadły na swojej ulubionej ławce.
Brunetka się skrzywiła.
- Nie, ale tak jakby mnie przytulił i w ogóle, głaskał mnie po włosach. Myślałam, że się zesram w gacie.
Avery cicho zagwizdała.
- No i wieczorem znów przyjechał pod mój dom, tyle że chciał tylko klucze od kawiarni. Dlatego chcę tam iść, muszę sprawdzić o co chodzi. No i myślałam, że dzisiaj się zobaczymy, ale mi nie odpisuje…
- Nie odpisuje bo pojechał z Zaynem do LA. Myślałam, że wiesz.
Courtney spojrzała na swoja przyjaciółkę.
- Po cholerę Harry miałby jechać do LA?
- Na wyścig. – Avery wzruszyła ramionami.
Brunetka wbiła wzrok w swoje buty.
Szaleniec, życie mu w ogóle nie miłe.

Po zjedzeniu dwóch paczek czipsów i obgadaniu każdej możliwej plotki, Courtney zarządziła wizytę w kawiarni. Szły więc szybkim krokiem, bo zaczęło się robić szaro i nieprzyjemnie chłodno.
- Wow, ale syf. – skomentowała Avery, gdy weszły do środka.
Brunetka rzuciła jej karcące spojrzenie i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Nic nie uległo zmianie.
Ruszyła na zaplecze i znów uważnie zbadała każdy kąt. Otworzyła szafę, w której kiedyś leżała dokumentacja i zobaczyła, co zostawił po sobie Harry.
Sportową, czarną torbę.
Chwyciła ją i otworzyła, a jej oczom ukazały się setki, a może tysiące dolarów i jakaś kartka.
Rzuciła torbę i wzięła kartkę w ręce.
Przepraszam, za bycie niesamowitym dupkiem. Zasługujesz na lepsze traktowanie. Harry
- Co jest?
Courtney wstała z kolan i odwróciła się w stronę Avery. I wtedy zobaczyła, że za drzwiami stoi wazon z kwiatami.
Zaśmiała się cicho.
- Nic, ten chłopak nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz